Zapraszam
do ostatniego już wpisu z Indonezji o niewidzialnych ludziach Moro, skałce
pachnącej kawą oraz o przedwakacyjnych podróżach w inne wymiary, smoczowatości
miast i energii zmiany.
NIEWIDZIALNI LUDZIE
MORO I SKAŁA PACHNĄCA KAWĄ
O
ludziach Moro pierwszy raz usłyszałam siedząc z Novi w przyulicznej knajpce w
Darubie (wyspa Morotai) parę dni przed wyjazdem do jej rodzinnej wioski Raja.
Opowiadała nam o tamtejszej atrakcji, skałce kawowej stojącej samotnie w morzu blisko
plaży. Słyszeliśmy o niej już wcześniej od kolegi z biura turystycznego w
Darubie i była na naszej liście lokalnych skarbów do zobaczenia. Niezwykłość
jej miała polegać na zapachu to jest uwalnianiu aromatu kawy o różnych porach
dnia bez względu na pogodę. Postanowiłam zbadać temat:
-
Novi, ale dlaczego ta skałka pachnie kawą, czy w niej są jakieś minerały, coś
wiadomo na ten temat, ktoś robił jakieś badania?
-
nie, skałka pachnie kawą wtedy, kiedy ludzie Moro piją kawę.
-
ludzie Moro? A kto to taki i co to ma wspólnego z zapachem skałki?
-
to ludzie tacy sami jak my, tylko, że niewidzialni – odpowiedziała Novi
popijając sokiem z białego owocu, a my wymieniliśmy spojrzenia zaskoczenia z W.
Nikt w naszej obecności wcześniej nie wspomniał o ludziach Moro, a naturalność,
w jaki zrobiła to Novi, między jednym kęsem ryby a pociągnięciem soku, tylko rozbudziła
ciekawość.
- ale czy to są duchy?
-
nie, to ludzie jak my, maja swoje religie, różny kolor skóry, swoje domy,
samochody, samoloty tak jak my i mieszkają tylko na wyspie Morotai i Rau, i
tylko tam. No i są niewidzialni jak już mówiłam.
-
to skąd wiadomo, że istnieją skoro są niewidzialni. Ktoś ich widział? - Opowiedz
nam proszę, co o nich wiesz - nalegałam.
-
ok, oni komunikują się z ludźmi przez sny, czyli przychodzą w snach. Moi rodzice ze 2 lub 3 lata temu spali w domku
w ogrodzie i wykopali ziemniaki na imprezę we wsi, które zostawili tam do rana.
W nocy mama miała sen, że przyszli jacyś ludzie i chcieli je kupić, odmówiła im
parę razy. Następnego dnia opowiedziała sen tacie, a on stwierdził, że to byli
ludzie Moro.
-
cos jeszcze?
-
starsi ludzie pytają o ich o zgodę przed ścięciem drzewa w lesie, bo tam
mieszkają Moro. To, co nam wydaje się skałą, drzewem, krzakami, kamieniami to
ich domy. Oni tam są i nas widzą. Niektórzy starsi ludzie ich widzą i z nimi
rozmawiają.
-
i?
-
zostawiają po sobie zapach perfum i kawy. Czasem jak idziesz w lesie to czujesz
nagle te zapachy, to znak, że Moro tędy szli lub tam są.
Gdy
dopłynęliśmy na Rau uzupełniliśmy swoją wiedzę o Moro od tubylców. Gdzieś ktoś
wspomniał o ich powiązaniach z Portugalczykami, kto inny opowiedział historię o
rodzinie mieszkającej we wsi z piękna kobietą pół Moro/pół człowiek, którą
opisałam poniżej.
OPOWIEŚĆ
O RYBAKU I PIEKNEJ KOBIECIE Z LUDU MORO
We wsi Posi-Posi
mieszka ponoć rodzina mieszana połączona miłością człowieka widzialnego i istoty,
której gołym okiem nie widać. Nie byłoby tej pary gdyby rybak nie był rybakiem,
ale na przykład ogrodnikiem. Wówczas zapewne chodziłby po lesie i być może przeoczył
piękną pannę przesiadującą często w pobliżu plaży. Ale nasz bohater na
szczęście był rybakiem i gdy wracał z pełnymi ryb sieciami wypatrzył kobietę
niebywałej urody siadającą często na skałach obmywanych morską wodą, z dala od
plaży, na wody głębinie. Jej piękno go fascynowało równie silnie, co jej miejsce
odpoczynku, nie miał jednak pojęcia jak się tam dostała i co tam robiła. Oboje
zwrócili na siebie uwagę, z czasem poznali (być może podpłynął do niej łodzią)
i zakochali się. Jednak ona była Moro i mieszkała niewidzialna w lesie wraz z
innymi Moro, choć jemu się jakimś cudem ukazała. A on był widzialnym rybakiem z
Posi-Posi. W którymś momencie ich znajomości dokonał się jednak zwrot. Uczucie,
które ich połączyło było tak potężne i ważne dla nich obojga, że kobieta, by
być razem, podjęła decyzję o uwidocznieniu się na pół roku. I stała się jej
silna wola! Ich nowe życie istniało od tej chwili na granicy dwóch światów: przez
6 miesięcy mieszkają w wiosce i kobieta jest widzialna, potem na kolejne pół
roku idzie do lasu, do swoich pobratymców Moro.
Podobno
to historia autentyczna i ta rodzina żyje w Posi-Posi. Opowiedziała nam ją
płynną angielszczyzną Indonezyjka spotkana na rajskiej plaży, gdy wraz z mężem
(były Holender, który stał się Indonezyjczykiem) przechadzali się po niej
zmierzając do drugiego jej krańca, którym ja nadchodziłam. Na zdjęciu obok jemy u nich lunch.
Niestety Elfik nie
znał i nie słyszał o takiej rodzinie, więc nie mógł nam jej pokazać. Albo nie
zrozumiał naszej prośby lub nie chciał jej usłyszeć, bo nie wiemy, czemu i
dlaczego tak się działo, ale on, jako jedyny, udawał, że nie słyszy naszych
zapytań o jego kontakty z Moro. A Elfik to bardzo życzliwy, promienny i pomocny
mężczyzna, więc tym bardziej dziwiło nas, że ten temat całkowicie przeskakiwał,
ignorował i zbywał radosnym uśmiechem, takim od ucha do ucha.
Z
jakiś powodów postanowił trzymać swoją wiedzę dla siebie, bo wiem, że ma z nimi
kontakt. Wyczułam to pewnego dnia, gdy większą grupą siedzieliśmy na plaży wpatrując
się w morskie fale a Elfik w tym czasie kucnął na dłuższą chwilę i opierając
się o kawową skałkę, spoglądał w dal. poniższe zdjęcie bez Elfika, ale wyobraź sobie, że kuca po lewej stronie skałki.
Spojrzałam na niego i już wiedziałam, że
on w tamtym momencie rozmawiał z nimi, w myślach, obrazami, telepatycznie – jakkolwiek
mu było wygodnie.
Są takie przyjemne momenty ‘wiedzenia’, gdy wiesz i tyle –
nic więcej. I wiesz, że to jest prawdziwe i twoje ciało ci to powiedziało
odczuciem. To była ta chwila. i nie chciałam jej naruszać robiąc zdjęcie.
ZMYSŁY - WIELOWYMIAROWOŚĆ
ŻYCIA – WAKACYJNE PODRÓŻE W ŚWIATY RÓWNOLEGŁE
Mój
świat jest wielowymiarowy, wychodzi poza znane mi powszechnie obowiązujące 3 wymiary – wysokość, szerokość i
długość.
Moja wielowymiarowa przestrzeń jest dostępna poza zmysłami. Można ją prosto
poczuć po prostu będąc w teraźniejszości, przytomnym w byciu w tej chwili,
która się teraz wydarza, w odczuwaniu jej smaku i kolorów. W obecności, w tu i teraz
jest przejście w bycie, bycie ze sobą, bycie z sobą, bycie dla siebie. Jak kamień
rzucony na wodę zatacza kręgi tak mój krąg rozszerza się na bycie z innymi i
jeszcze dalej ze światem, planetą i wszechświatem – tylko poprzez obecność w tu
i teraz? I to są podróże ponadwymiarowe, ale odbywane na miejscu. Ot i tyle!
Podróże
astralne zawsze pod ręką, na wyciągnięcie dłoni, zawsze do Twojej dyspozycji,
jeśli tylko zechcesz. Wejście w inne wymiary pozazmysłowe dzięki swoim zmysłom –
niby sprzeczne, ale tylko pozornie. Gdy to piszę siedzę na krześle, które odczuwa
moje ciało, patrzę w morze, które widzi zmysł wzroku, gdy się ‘zatrzymam’ i
zatapiam w morzu mogę wejść w jego strukturę, poczuć je i już nurkuje w morza głębie
innych wymiarów. Morze odkrywa przed sobą swoje historię, można zobaczyć oczyma
wyobraźni, co skrywa przed nami, wczuć się w jego energię dzisiaj. Czy przekazuje
łagodność czy furię? Poprzez zmysły przejście do pozazmysłowego czerpania garściami
z wyobraźni, ze zdarzeń narastających za zamkniętymi oczami, historii własnych
i przodków uwalnianych z pamięci ciała. Historie smutne zaklęte w pamięci ciała można oddać żywiołom przyrody, na przykład wyrażając takie życzenie. Żywioły są zawsze i wszędzie wokół nas, obecne z nami aż do ostatniego oddechu.
Czy siedzisz w biurze, czy jesteś w pracy czy właśnie
podróżujesz samolotem hen, hen wysoko na niebie zawsze możesz coś skropić wodą
lub wydmuchać z siebie na wiatr czy wystawić na światło lub słońce.
Zaczyna
się czas wakacyjnych podróży, bliższych i dalszych. A gdyby tak leżąc na plaży
dać zmysłom czas na pozazmysłowe podróże? Poczuć całym ciałem piasek pod swoją
skórą przyciśnięty własnym przyjemnym ciężarem, przesiać go dłońmi i
rozczapierzyć palcami czując jego gorąco przejęte od słońca i patrzeć jak
ulatuje porwane wiatrem? Jaką jakość wnieślibyśmy wtedy do swego życia, jaką kolorów
obfitość tylko wyrywając się poza sztywny schemat kuracyjnego plażowania na
leżakach? Wyrwij się z odczuwania twardości plastiku i poczuj pod sobą
stabilność, wsparcie i tętniące życie ziemi czy rozgrzanego piasku – choćby na
chwilę.
***
Swoją
drogę do ludzi Moro wydeptał przypadkiem w 2009r również paroletni chłopiec z
Posi-Posi. Zagubiwszy się raz w lesie przy plaży, odnalazł się po paru dniach
cały, zdrowy i zadowolony. Opowiadał, że był z ludźmi w lesie i latał
samolotem, że było fajnie etc. Ludzie z wioski orzekli, że był w tym czasie z
Moro.
Elfik
opowiedział nam także, o ludziach, którzy wybudowali domek w lesie naprzeciwko
skałki. Niedane im było tam długo pomieszkać, najwidoczniej Moro nie chcieli
pić z nim wspólnie kawy, bo zdarzały się rzeczy ‘niewiadomej’
przyczyny. Gdy gospodyni ugotowała ryż i odwróciła się
na moment, zaraz ‘ktoś’ dosypał do niego piasku. Innym razem na dach ‘ktoś’
rzucał kamienie. Moro podjęli właściwe działania, bo wypędzili intruzów ze
swojego terenu. Już więcej nikt tam domu nie zbudował przynajmniej do dziś.
Jeszcze więcej informacji
dopełniających naszą ciekawość znaleźliśmy w Internecie na blogu jednej z
zagranicznych reporterek-podróżniczek (www.escapeartistes.com, tytuł wpisu „the king
of the district’- dla chętnych większych szczegółów).
W
relacji z Indonezji z 2010r opowiada o spotkaniu z niewidzialną osobą Moro.
Miało to miejsce na wyspie Halmahera i zostało zaaranżowane przez jednego z czołowych
polityków na wyspie - Heina Namotemo.
Posiada on umiejętność widzenia Moro. Sam
mówi, że spotkał się już z trzema, pierwszy raz w 2000r zanim wszedł do
polityki. Na następnym spotkaniu, pozna jednego z najstarszych Moro, żyjącego
2000 lat z czasów przed Jezusem.
Ludzie Moro to przodkowie wszystkich 19 plemion
zamieszkujących wyspę Halmahera. Są jej tradycyjnymi
mieszkańcami. W wyniku rzezi plemiennych sprzed paruset lat wynieśli się do
lasów. Aby przetrwać musieli stać się niewidzialni. Nikt nie wie dokładnie,
kiedy ale uciekli, zniknęli, gdy przybyli holenderscy łapacze niewolników lub
zbieracze podatków. Wybrali życie w lasach, w których żyją niewidoczni do dziś.
Nazwa
wyspy Morotai wywodzi się właśnie od nazwy tych ludzi, Morotai znaczy wielu
moro (banya Moro). Według różnych źródeł, Moro występują tylko na wyspie
Morotai, Rau i być może częściowo na Halmahera, ale nie ma ich w miastach. Oryginalna
nazwa Halmahery, przed przybyciem Portugalczyków, to Suludoda.
Podróżniczka
opisuje, że umiejętność Heina widzenia i porozumiewania się z Moro była dla
niego zarówno błogosławieństwem jak i przekleństwem w karierze politycznej. Wśród
wielu mieszkańców budzi podziw dla innych jest animistą, zajmuje się czarną magią,
bo umie rozmawiać z niewidzialnymi. Ludzie na Halmaherze kontaktują się z Moro np.
poprzez wejście w trans i mówienie głosami. Bardzo niewielu z nich ma
umiejętność przejścia między światami i zniknięcia by z nimi zamieszkać. Z tego,
co mówią ludzie, Hein jest jedynym żyjącym człowiekiem, który może się z nimi
spotykać fizycznie.
Hein
w rozmowie potwierdza, że Moro nie są duchami, ale ludźmi z krwi i ciała, tak
jak my, niektórzy uprzywilejowani mogą przywitać się z nimi ręką. Opowiada o
swoim wujku, który udał się do lasu i żył z Moro przez sześć miesięcy. Miał
również żonę Moro. Niektórzy Moro zostawiają ogromne ślady stóp. Jest pośród
nich także jeden bardzo wysoki z głową szeroką jak parasolka.
SPOTKANIE Z MORO
Podróżniczka,
Hein i lokalna kobieta, czekają w ciemnym pokoju.
Hein pali papierosa o zapachu
goździka, który włożony przed producenta do tytoniu uwalnia swój aromat. Po
chwili w oddali, w ciemności słychać ciężkie kroki, ciężki oddech i kaszel
zbliżającej się starszej osoby. Osoba Moro przemawia z oddali w języku z Tobelo
(miasto na wyspie Halmahera) głosem starej, bardzo starej kobiety. Ktoś
tłumaczy na angielski:
-
przychodzi w dobrych intencjach. My wszyscy mamy dobre serca. Nie zrobi nam
krzywdy. Moro ma na imię Adolo, Adol zanim został ochrzczony. Nie mamy się,
czego obawiać. Jest chrześcijaninem. Jest tylko jeden bóg.
Wszyscy
obecni po kolei rozmawiają z Moro, szukając jego rady na sprawy życia
codziennego. Gdy przychodzi kolej podróżniczki, chce wiedzieć o życiu rodzinnym
Moro.
-
Imię mojej żony to Oktofina. Ma 291 lat. Nazywają mnie Królem tej Ziemi (King
of the Land). Ale zanim mnie ochrzczono, nazywali mnie Kahulu. Po ochrzczeniu
zwą mnie Lukas. Mam 379 lat. Mam piątkę dzieci. Trzech chłopców i dwie
dziewczynki. Mam 29 wnuków i 18 prawnuków I 19 praprawnuków.
-
kiedy cię ochrzono?
-
zanim przybyli Portugalczycy.
-
kto cię ochrzcił?
-
byliśmy tu od początku czasu/zarania dziejów. Mieliśmy kapłanów od czasów
Jezusa. Dekadę temu przez region Maluku przetoczyły się konflikty religijne,
kościoły i sklepy palono, ludzi zabijano maczetami. Muzułmanie chrześcijan a
chrześcijanie Muzułman (przypomnienie: według innych informacji konflikt 1999-2000r
rozpoczął się na tle etniczno-plemiennym na wyspie Halmahera. Potem przeniósł
się na wyspę Morotai i zmienił charakter w przemoc na tle religijnym).
Niektórzy
Moro są chrześcijanami, inni Muzułmanami, pozostali animistami. Są dobrzy Moro
i źli Moro ale oni wszyscy żyją w harmonii – opowiada dalej
Adolo-Adol-Kahulu-Lukas. Moro wyznają religie ale nie walczą w jej imię. Adol
odpowiada, że przeżył swoje życie szczęśliwie. Jego dzieci i przodkowie są
wokół niego. Czasami w czasach konfliktu, za czasów Japończyków zdarzało mu się
ochraniać ludzi ale tylko niektórych i tylko czasami.
Podróżniczka pyta o zdanie Moro nt. wycinki lasów by pozyskać
drewno.
- Moro doradzają odnośnie wycinki lasów. Przypominają, że natura
daje nam życie. Jeśli wykończysz naturę, będzie katastrofa. Jeśli dobrze
zarządzasz wycinką i nasadzasz nowe lasy, wycinka dla celów poprawy
ekonomicznej, jest w porządku. Ale nie godzą się gdy ktoś niszczy przyrodę lub
otrzymuje z tego swoje własne korzyści i nie dostarcza nic w zamian lokalnej
społeczności.
Spotkanie dobiega końca. Uścisk trzęsącej się, ciepłej dłoni ale
pełnej życia dłoni Moro dopełnia pożegnanie i Adol odchodzi.
POŻEGNANIA CZAS
Nadszedł
smutny czas powrotu, który zaczął się od pożegnania z rajską plażą, następnie z
gospodarzami i wyspą. Elfik dał nam na drogę ziołowo-medyczny-uzdrowicielski
napój od swojego taty, czyli alkohol z owoców saguer (palma trzciny cukrowej)
zwany Cap Tikus oraz litr prawdziwego oleju kokosowego, na którym smażone
potrawy smakują i pachną kokosem. W odróżnieniu od wszechobecnego i ponoć
niezdrowego oleju palmowego dominującego w kuchni Indonezji, który jest tani.
Spisaliśmy listę rzeczy, o które poprosił Elfik na przyszłość, gdy wrócimy na
wyspę. Już tydzień później w podziękowaniu wysłaliśmy mu z Ternate (wyspa
Halmahera) pocztą słowniki do nauki angielskiego. Wiemy, że dotarły.
Opuściliśmy
Rau dopływając z powrotem na wyspę Morotai do wioski Raja. Zeszliśmy z łodzi,
przebiegliśmy gołą stopą po parzącym od słońca piasku i nagle zwolniliśmy kroku
gdy przechodząc koło podmokłego pełnego komarów bagienka owiał nas nagle znajomy
zapach.
-
Poczułeś zapach kawy? Moro tu też są, na bagnach – powiedziałam do W i ruszyliśmy
dalej.
Rodzice
Novi powitali nas z uśmiechem i rozpoczęli przygotowania do lunchu. Zeszli się
lokalni sąsiedzi, spisaliśmy kolejne zamówienia na przyszłość, dostaliśmy
roczny zapas gałkę muszkatołowej, ziarna kakao i świeżo łuskanego czarnego
ryżu.
Wieczorem
w Darubie pożegnaliśmy się z dziewczynami z Morotai (centralnie na fotografii
poniżej), Novi i Annie z Daruby,
które odprowadziły nas na nocny prom płynący do Ternate.
Prom odpłynął, usiedliśmy na dziobie i wpatrując się w gwiazdy
żegnaliśmy ten wspólny czas, rajską plażę i niewidzialnych ludzi Moro.
MIEJSKIE IMPRESJE: TERNATE na WULKANIE i SINGAPUR – SMOKI
O
świcie dopłynęliśmy do Ternate na wyspie Halmahera. To miasteczko położone
na zboczu masywu aktywnego wulkanu. Rozglądam się po okolicy i wokół widzę
kolejne wulkany. Przeszywa mnie niepokojące uczucie. Mieszkać na aktywnym
wulkanie to jak siedzieć na beczce prochu. Ale ziemia płodna bo żyzna, wody
bogate w pokarm, handel kwitnie. Beczka prochu dla miejscowych stała się
niezauważalną codziennością i dzięki temu mogą funkcjonować w swoim rytmie.
Zrobiliśmy
zakupy zaopatrując się w przyprawy korzenne: wysuszoną czerwoną siateczkę
oplatającą gałkę muszkatołową, goździki i parę innych.
Po dwóch dniach
wsiedliśmy w pierwszy powrotny samolot i przelecieliśmy do Singapuru.
SINGAPUR
Miasto - państwo położone w pobliżu
południowego krańca Półwyspu Malajskiego. Leży w południowo-wschodniej
Azji. W przeszłości kolonia brytyjska. To miejsce pokazujące zdolności i moc
ludzkiego umysłu, intelektu i siłę rąk. Metalowo-szklane gigantyczne
konstrukcje rozsławiane na fotografiach z całego świata.
Centrum Singapuru robi na mnie duże wrażenie, zachwyca ogromem budowli, ich bryłą, planowaniem przestrzennym. Zmusza też do refleksji bo większość gigantycznych budowli wokół należy do firm ubezpieczeniowo-finansowych (banki, firmy inwestycyjne).
W
pobliżu Marina Bay odbywa się gdzieś pokaz o Dinozaurach, do którego kierują
wszechobecne reklamy (Dinosaurs- dawn to extinction).
Rozglądam się wokół,
zerkam na ludzi na ulicach, i tych pochowanych w klimatyzowanych samochodach
oddzielonych od siebie wzajemnie metalem i betonem i myślę, kto tu bardziej
jest na wyginięciu…
Przysiadamy
w okolicy bazarku przy tłocznym centrum handlowym i obserwujemy świat wirujący
wokół nas. Patrzymy na pędzących wyblakłych i spiętych ludzi. Widzę wyraźnie
różnicę między radością, naturalnością, otwartością obcych nam ludzi na Rau a
obojętnością, postawą ciała i rysami twarzy ludzi w miastach. Coś się w nas-miastowych
wydarza gdy za długo przebywamy w tym sztucznym środowisku. Miasta jak smoki
zmieniają ludzi, którzy stają się otyli bo dużo cukru mało ruchu, wykrzywieni w
grymasie twarzy i ciała, bez uśmiechu, zmęczeni, napięci odczuwający zespół
tego czegoś co współcześnie nazywa się stresem. W miastach, w kontraście do
indonezyjskiej małej wsi widzę żywe trupy, niby serce bije, stopy niosą po
ziemi, ciało oddycha ale bez pasji do życia, bez błysku w oku. Ten smok zieje ogniem,
który trawi od środka. Miasto może być źródłem inspiracji ale też potężną
używką, uzależnia od siebie bogatą ofertą ale wymaga dużo w zamian, pobierając energię
życiową, podkrada duszę i zniewala. Wszystko co w nadmiarze, szkodzi.
Chcesz
zmiany? Chcesz inaczej? chcesz więcej kolorów w swoim życiu?
To możliwe ale wymaga paru kroków: uświadomienia sobie
chęci zmiany, uznania, że zmiana jest możliwa i jej przeprowadzenie. I tu
zaczyna się element zwany przygodą życia.
To
start niezwykłej podróży w głąb siebie a gdy zmienia się to co wewnętrzne,
zmienia się również to co zewnętrzne. Pojawia się inne widzenie, wielokolorowe.
Niektórych ich jaskrawość i nasycenie może przerazić w pierwszym momencie,
innych olśni zachwytem. Ale gdy wyruszasz w podróż po swoją ZMIANĘ, nic już nie
będzie takie jakie było wcześniej. To w trakcie tej podróży odkrywasz siebie a
nie u jej celu. I jakaż to rodzi się odwaga! Bo do życia, tak jak i po zmianę
trzeba mieć odwagę, którą ty masz choć czasem, na moment, o niej zapominasz.
Dobra
wiadomość! Zawsze pod ręką masz siebie i przyrodę wokół. Poniżej wizja człowieka uchwycona przez brytyjskiego rzeźbiarza Marca Quinn pod tytułem "Planeta".
Nasza planeta i jej przyroda oferuje do wyboru
i do koloru żywioły. Możesz korzystać z obfitości i wielu form wsparcia, które
dają ogień – woda – powietrze czy ziemia, dorzucę jeszcze eter. Czegokolwiek
brak lub tęsknotę odczuwasz w danym momencie, uzupełnij to sam biorąc czego
potrzebujesz z otoczenia.
Objawi się wszystko to co potrzebujesz w twojej
własnej wyobraźni. Nie trzeba filtrować literatury, Internetu by szukać
przypisanych znaczeń i właściwości czy to przedmiotom czy kolorom. Czy nie
przyjemniej jest nadać im własne znaczenie? To wymaga odwagi, samo stanowić po
swojemu, nadawać własne znaczenia ale ile daje mocy!
Człowiek
jest z natury stworzony do Natury, dlatego tak dobrze czuje się w przyrodzie –
proste ja proste jest to pytanie: Co robisz, gdy czujesz się zmęczona/y? Gdzie
jest Twój azyl od miasta? Po czym czujesz się lepiej? Spacer w przyrodzie, ruch
na świeżym powietrzu? Gratuluję! Już to wiesz. A teraz po prostu praktykuj jak
najczęściej byś nie zwariował w tym świecie z betonu i kostki Bauma.
Z
pozdrowieniami i życzeniami kolorowego życia w rozkwicie!
Joanna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz