PIASZCZYSTA ŁACHA NA ŚRODKU MORZA
I POKARM Z MUSZLI
Inną
atrakcją okolicy wyspy Rau jest piaszczysta łacha na środku morza.
W zależności
od przypływu lub odpływu jest bardziej lub mniej widoczna. Wybraliśmy się na
nią z Elfikiem i gromadką dzieci. Na wodzie minęliśmy paru rozbitków, mewy
dryfujące lub odpoczywające na kawałku drewna czy innego ptaka osiadłego na
moment na pływającym w wodzie kokosie. Gdy zbliżaliśmy się do piaszczystej
łachy, wyskoczyłam z łodzi, założyłam maskę i zaczęłam płynąć w jej stronę.
Łódka miała przybyć tam po mnie. Stado mew wzbiło się w powietrze, gdy
wyczołgiwałam się na piasek i uleciało w dal. Łódka dopłynęła, rozpakowaliśmy
jedzenie, dzieci wyskoczyły z łodzi na piach i od razu wskoczyły do wody
podglądać rafę.
Elfik z Chico założyli lokalne okularki na oczy – połączenie
drewna, gumy i plastiku i udali się na podwodne polowanie, poławianie jedzenia na
obiad. A oto, co wydobyli z dna morskiego. Gospodyni zrobiła wszystkim na obiad
lokalne frutti di mare.
Niestety,
podobnie jak rafa koralowa wokół 3 wysp wyspy Morotai (pisałam we wcześniejszym
wpisie) tak i tu padła ofiarą tzw. fish bombing. W większości zniszczona,
zachowały się jej elementy i trochę egzotycznych ryb. Ale to i tak fantastyczne miejsce!
Bez porównania jednak ze
snorklowaniem wokół wyspy Bunaken (koło wyspy Sulawesi zwanej też Celebes).
Podobno Filipińscy rybacy nadal podpływają w te rejony i łowią ryby na kompresor
z trucizną.
SZAMANA MOC, WYPĘDZANIE LUCYFERA i W ODPORNOŚCI MOC!
Na
Rau spotkaliśmy lokalnego uzdrowiciela, dokładnie wtedy, gdy jego pomoc była
potrzebna. Oto on poniżej z T-shirt z napisem 'Virginia is for lovers" (Virginia jest dla kochanków).
Na
moment wrócimy jednak na wyspę Morotai gdzie u Wojtka przez prawie cały tydzień pobytu
rozwijała się infekcja wokół kostki prawej stopy. Wówczas nie znaliśmy jej przyczyny,
ale dziś, z perspektywy czasu, wiemy, że była to infekcja jakiś mikrobów,
której źródła szukać trzeba w piaskach półwyspu wokół Daruby.
Pewnego
dnia spędziliśmy cały dzień nad morzem jedząc gotowane warzywa z ryżem (nasi
sayur) kupione na rynku, łuskając orzechy znalezione na plaży, pijąc nektar świeżego
kokosa a wieczorem delektując się naleśnikiem na słodko z bananami i orzechami.
Następnego dnia czekały nas drugie potężne problemy żołądkowe tego wyjazdu
(pierwsze były po miesiącu po zjedzeniu w najlepszej portowej knajpce w Darubie
grillowanej ryby – wyłowione pewnie rano i niepatroszone do wieczora wg
lokalnego obyczaju).
Być
może przedobrzyliśmy z ilością gotowanych warzyw, a może plażowe jadalne
orzechy nam zaszkodziły, nie wiemy, co było przyczyną problemów żołądkowych i
wymiotów.
W
każdym razie to osłabiło organizm i układ odpornościowy. Pogryzienie przez
muszki u Wojtka przeobraziło się to w swędzącą wysypkę przy kostce pokrytej parunastoma
czerwonymi kropkami, jak ukąszenia komara tylko w dużej ilości. Dostał maść z
antybiotykiem od właściciela Hotelu D’Aloha w Darubie, swędzenie odeszło, ale
ugryzienia zostały i mieliśmy nadzieję, że rany po ukąszeniu zaczną się goić.
Minęło parę dni, rany się nie goiły, stopa zaczęła puchnąć a opuchlizna
wędrować w górę nogi w stronę kolana. Jednocześnie zbliżał się czas dłuższego wyjazdu
na rajską wyspę Rau.
Wsiedliśmy
na skuter i pojechaliśmy do wioski Raja i tam przenocowaliśmy. Wojtek miał w nocy
gorączkę, dreszcze i zimne poty. Następnego dnia czuł się lepiej. Byliśmy
przekonani, że pokonał chorobę, najprawdopodobniej atak Dengi. Czytaliśmy i
słyszeliśmy o tej chorobie przed wyjazdem spotykając się z dwiema
podróżniczkami zakochanymi w Indonezji. Sporo osób ją przechodzi w podróży, ale
warto wiedzieć o jej objawach.
Denga
to choroba wirusowa przenoszona przez komary w tropikalnych częściach
świata.
Objawy dengi pojawiają się zwykle w ciągu
3–14 dni po ukłuciu przez zakażonego komara. Najczęstsze dolegliwości to
gorączka o nagłym początku, ból głowy, znaczne osłabienie oraz silny ból
mięśni lub stawów; u około połowy chorych stwierdza się również wysypkę.
Niekiedy występują także: zapalenie spojówek lub gardła oraz dolegliwości
żołądkowo-jelitowe. U części chorych w dalszym przebiegu
choroby dochodzi do rozwoju postaci krwotocznej bądź wstrząsu. Objawy zaburzeń
krzepnięcia u pacjentów z dengą obejmują wybroczyny na skórze oraz
krwawienia z błon śluzowych (nosa, jamy ustnej lub dróg rodnych)
i przewodu pokarmowego. Te groźne dla życia zaburzenia pojawiają się
najczęściej po kilku dniach choroby, już po ustąpieniu gorączki. [Źródło http://zdrowiewpodrozy.mp.pl)
Następnego
dnia dopłynęliśmy z powrotem na Rau w Posi-Posi, rozłożyliśmy się ponownie w
pokoiku przy sklepie i ruszyliśmy na rajska plażę. I tam zostaliśmy do
wieczora. Po pysznej rybnej kolacji, Ulis-Elfik zauważył ze pod kolanem Wojtka zrobiło
się wybrzuszenie. Zaczął rozmasowywać tę gulę przesuwając palcami od kolana w dół,
w stronę rany i jeszcze dalej w stronę palców stopy, sprowadzając opuchliznę
między palce a na koniec wyciągając je do pstryknięcia. Elfik pobudzał limfę w
ciele a Wojtkowi zaczęło się zbierać na wymioty.
W
nocy W zadzwonił do uzdrowiciela Janka z Warszawy, który akurat był w Indiach z
prośbą o pomoc i leczenie na odległość. Janek kazał zrobić na opuchliznę okład
z moczu (środkowy strumień) i zadzwonić dnia następnego o podobnej porze. Rano
noga wyglądała lepiej, opuchlizna się zmniejszyła.
Nad
ranem przyszedł tata Elfika – lokalny szaman.
Trzymając papieros w lewej dłoni,
wziął imbir do prawej i nachylając się zaczął szeptać do imbiru, potem do nogi,
pocierając rozgryzionym imbirem wokół sączącej się rany jakby wyznaczając opuchliźnie
granice jej pobytu i nakazując odwrót. Potem się dowiedzieliśmy, że wyganiał lucyfera,
odpowiedzialnego za wszelkie zło. Szaman- tata Elfika zakończył swoje leczenie
i obiecał wrócić po południu. Szaman ma ponad 70 lat i hiper energię i codziennie robi ponoć pieszo ok 40 km, słowem 'sport to zdrowie'! powiedzenie bardzo aktualne.
Poszliśmy na plażę we wsi ze zdrowiejącą nogą,
opuchlizna wyraźnie się zmniejszyła. Wróciliśmy do domu w południe, pojawił się
tez Elfik rozgryzający coś w ustach. Przyszedł, spojrzał na opuchliznę i ranę
Wojtka, plunął mu na stopę tym, co przeżuwał i odszedł. Poszliśmy zjeść
pyszny obiad, ale niestety opuchlizna, po całym dniu chodzenia, zaczęła z
powrotem rosnąć wokół kostki, która szybko stała się niewidoczna. Szaman podczas
naszego pobytu wracał jeszcze parę razy, podobnie jak i lucyfer, który raz
odpuszczał raz zwyciężał. Opuchlizna w końcu odpuściła, lucyfer dał w tył
zwrot. Rany zaczęły się goić, sączenie z nich zmalało, tymczasem mikrob dopadł także i mnie najprawdopodobniej zarażeniem od Wojtka. Weszła w
rozdrapywaną rankę i to na długo.
Dalsze
leczenie, po wyjeździe z Rau przebiegało wszelkimi dostępnymi środkami. Stopa niedoleczona do końca z braku czasu i z nadmiaru ruchu zaczęła puchnąc
ponownie. Parę dni przed czekającymi nas trzema lotami powrotnymi, poszliśmy do
szpitala w mieście Ternate (wyspa Halmahera) wzbudzając zainteresowanie i uśmiech całego
personelu. Wojtka otoczono profesjonalną opieką, położono na leżance i zadbano o stopę. Ja wszelkimi znanymi mi sposobami komunikacji: na migi, uśmiechem,
telepatią i w końcu słownikiem angielsko-indonezyjskim próbowałam dogadać się z
panią doktor. Udało się, Wojtka nogę w tym czasie oczyszczono, wykupiłam
maść w aptece zrobioną na miejscu i pożegnaliśmy się zostawiając odpowiednik 30 zł.
Od
tamtej pory całkowite wyleczenie nogi oraz mojej rany zajęło nam prawie 2
miesiące. Nie braliśmy żadnych antybiotyków doustnych, parę razy użyliśmy maść
z antybiotykiem miejscowo na ranę. Chcieliśmy, żeby organizm sam sobie poradził
z mikrobem wytwarzając antyciała i odporność na ten typ obcego czegoś na przyszłość.
Wzięcie antybiotyku spowodowałoby być może szybsze zagojenie rany jednak, z
naszego punktu widzenia, dużo większym kosztem wyjaławiając organizm i
powodując brak odporności na tego mikroba. Oboje wzmacnialiśmy odporność odżywianiem,
ruchem i stanem umysłu.
Bardzo ważny na codzienne życie, wszelkie wyjazdy dalsze i bliższe jest mocny układ odpornościowy. Dodatkowo w wyjazdach w tropiki pomocny jest alkohol. Nasze problemy żołądkowe w zasadzie zaczęły się po miesiącu podróży, gdy skończył się Rum i zatruliśmy się poważnie rybą na Morotai. To nas osłabiło i organizm nie miał sił na poradzenie sobie z obcą bakterią. Po 3-4 tygodniach w nowym miejsca przestawia się na nową florę bakteryjną.
Bardzo ważny na codzienne życie, wszelkie wyjazdy dalsze i bliższe jest mocny układ odpornościowy. Dodatkowo w wyjazdach w tropiki pomocny jest alkohol. Nasze problemy żołądkowe w zasadzie zaczęły się po miesiącu podróży, gdy skończył się Rum i zatruliśmy się poważnie rybą na Morotai. To nas osłabiło i organizm nie miał sił na poradzenie sobie z obcą bakterią. Po 3-4 tygodniach w nowym miejsca przestawia się na nową florę bakteryjną.
Moje
życie pokazało mi, jakim skarbem jest przyciągać do siebie właściwe osoby, w życiu
i podróżach, i otrzymywać wsparcie zawsze, gdy jest się w potrzebie. W każdej
egzotycznej podróży, którą odbyłam pojawiał się cud ‘przypadkowych’ spotkań,
zjawiała się właściwa osoba oferująca dokładnie to, czego potrzebowałam w danej
chwili, nocleg, transport, jedzenie czy rozmowę.
Tata
Elfika-Ulisa okazał się być jedynym lokalnym szamanem, do którego przypływają
ludzie z okolic po uzdrowienie. Elfik opowiadał nam o złamanych kościach
wyleczonych i zrośniętych po działaniach jego Taty. Ale jest pytanie, kto
dokonuje uzdrowienia, szaman czy pacjent? W końcu nasze ciała wyposażone są od
urodzenia we wszelkie mechanizmy przywracające organizm do zdrowia. Zapominamy
o tym sięgając od razu po kolorową pigułkę dostępna w aptece a media pielęgnują
w nas wizję zdrowia opartą na ilości zażywanych suplementów diety i lekarstw,
bo….. To gigantyczny zysk. Wierzymy, że im więcej tego łykamy tym więcej
zdrowia sobie dostarczamy. Zapominamy o własnej mocy wewnętrznej, silnej woli i
mocy intencji, którą możemy, jeśli chcemy, skierować na wsparcie chorego
miejsca w siły witalne, wsparcie swojej własnej odporności – siłą, która jest w
nas.
Moje
leczenie bakterii trwało ok 2 miesiące, ale pamiętam moment zmiany, gdy rana
zaczęła się goić po tym jak zaczęłam kierować słowa wsparcia i siły do swojego
ciała, skóry, odporności, że jest silne, że poradzi sobie z obcą bakterią.
Szaman
nie uzdrowił Wojtka, ale wspomógł, dał otuchy i dodał siły organizmowi do
własnego działania, zmobilizował energię życia i witalności do przywrócenia
zdrowia.
dla chętnych poczytania więcej o szamanach, jego roli a roli człowieka w powrocie do zdrowia polecam http://www.taraka.pl/wywiad_z_maestro_manuelem_rufino
W
Posi-Posi jest też szpital a miejsce, w którym mieszkaliśmy znajduje się
dokładnie vis a vis niego. Dwa odrębne światy, dwie różne metody leczenia.
JASKÓLCZE GNIAZDA
i SKALNE CUDO NATURY
Wg Wikipedii, gniazda
jadalne (potocznie „jaskółcze gniazda”) – gniazda zbudowane z wydzieliny
gruczołów ślinowych niektórych gatunków ptaków zwanych salanganami,
które ze względu na swe właściwości są cenionym przysmakiem w krajach Azji Południowo - Wschodniej.
Gniazda salangan dzieli się ze względu na
ich walory kulinarne na gniazda czarne, które oprócz ptasiej śliny zawierają
materiał roślinny (źdźbła traw, mech) lub pióra, oraz gniazda białe zbudowane z
samej śliny. Najcenniejsze są te ostatnie, których zbieranie i sprzedaż jest
źródłem utrzymania niektórych społeczności. I te gniazda widzieliśmy w
sprzedaży w sklepach na lotnisku w Indonezji i w sklepach na ulicach Singapuru,
(z którego mieliśmy samolot powrotny). Z ptasich gniazd przyrządza się zupę lub specjalne galaretki. Przysmaki
te należą do najbardziej ekskluzywnych i drogich dań.
Zbiór białych gniazd dawniej utrudniało
ich położenie w niedostępnych nadmorskich niszach i jaskiniach, gdzie często
można się dostać jedynie na niewielkich łodziach. W niektórych grotach liczba
gniazd osiąga kilka lub kilkanaście tysięcy. Pewnego dnia popłynęliśmy do
rodziny naszego gospodarza na innej wyspie. Płynęliśmy wpatrzeni w zielony
brzeg, różnorodne plaże w tym dwukolorową, w jednej połowie białą a w drugiej
czarną, zbliżając się do samotnej skały stojącej majestatycznie na wodzie ze
100m oddalonej od wyspy. Powiedziano nam, że w jej jaskiniach znajdują się
kolonie jaskółek, ale żadna w tym czasie nie latała wokół. Wierzymy na słowo.
Dla wzmocnienia efektu,
twórca tej rzeźby natury postanowił ją w takim miejscu gdzie każda fala
rozbryzgiwała się na wodną mgłę i wyrywała z naszych piersi bezgłośny podziw i
zachwyt.
LINIA ZOOGEOGRAFICZNA WALLACE’a
Na rok przed publikacją przełomowego
"O pochodzeniu gatunków" Darwina w XIX wieku, inny brytyjski
przyrodnik Alfred Russel Wallace przedstawił teorię ewolucji opartą na doborze naturalnym,
(chociaż ten nie miał możliwości zbadania ich wód). Jego wieloletnie badania
prowadzone w Indonezji pozwoliły mu na wyznaczenie granicy oddzielającej Ocean
Indyjski od Pacyfiku. To dwie odrębne krainy zoogeograficzne Azji i Oceanii.
Granica ta znana jest dziś, jako linia Wallace ‘a. Oba akweny charakteryzuje
duże bogactwo podwodnego życia. Mieszkańcy wód każdego z nich różnią się od
siebie, tworząc dwie odrębne, fascynujące krainy (źródło: internet).
Każdy, kto jedzie do Indonezji jest w
unikatowym miejscu, o ogromnym bogactwie przyrodniczym, my je odnaleźliśmy
wokół wyspy Bunaken, ale dalej nie ze względu na fish bombing. Przed wyjazdem polecam
przeszukać blogi podróżnicze czy jest tam to, czego szukamy.
a ja zapraszam wkrótce do ostatniego już wpisu z Indonezji i wyspy Rau. Opowiem o tajemniczych ludziach Moro, takich jak my tyle że nie widzialnych, i przybliżę poznane opowieści o kawowej skałce na rajskiej wyspie w Posi-Posi.
do zobaczenia
Joasia
Wspaniałe zdjęcia i tekst, napisany potrzebą serca. Gratuluję.
OdpowiedzUsuńPowodzenia w realizacji następnych zamierzeń.
Adresowane do tych, którzy wątpią:
Cierpliwości i zaufania...W siebie, swoje możliwości i...ludzi spotkanych w drodze.
Wsparcie, gdy taka potrzeba zaistnieje, nastąpi...Od serca, życzliwości i czysto ludzkiej potrzeby ...
tak, tak! świat jest pełen dobrych i pięknych ludzi a wsparcie zawsze przychodzi gdy potrzebujemy - zgadzam sie! takie jest moje doswiadczenie podróżniczo- życiowe. Dziekuje Januszu i pięknych wypraw w 2015r życzę! :-)
Usuń