Translate

środa, 12 marca 2014

Indonezja - inspiracje z podróży po Oceanie Spokojnym, wyspie Halmahera i Morotai

Ten wpis jest o plastiku, odwadze w podróżowaniu, poddaniu się w zaufaniu, sposobach na obłaskawienie żywiołu wody i jedynym w swym rodzaju transporcie, w którym obryzgać cię może ciepła oceaniczna bryza a sternik odchodzi od steru.

OPUSZCZAMY WYSPĘ BUNAKEN - RAJ UTRACONY BO ZAŚMIECONY

W poprzednim wpisie podróżowaliśmy przez wschodnia Jawę, Bali i zatrzymalismy się na dłużej na turystycznej wyspie Bunaken położonej na morzu na północy Sulawesi. Spędzilismy tam 12 dni przyjemnych dni ale nie jest to zdecydowanie rajska wyspa dla nas. Za dużo śmieci, plastiku, pampersów wyrzucanych do morza przez miejscowych i przypływajacych morzem z Manado. Za dużo turystycznego podejscia do osób odwiedzających tę wyspę czyli podawanie nam podwójnych cen towarow przez niektorych lokalnych handlarzy. Konsekwencja bliskosci resortów i turystow gotowych płacić 40euro za jedno nurkowanie.

PLASTIKOWA INDONEZJA

Plastik jest niestety wszechdominujacy w naszej podróży. To główne opakowanie dla wiekszosci produktow w tym napojów spożywczych. Kupujesz kawę na wynos na ulicy, bedzie wlana do małej plastikowej torebeczki i mocno skrecona. A nastepnie wyrzucona na ziemię w lesie podczas spaceru czy jazdy skuterem, na ulicę w miescie lub do morza, oceanu z łodki, statku lub promu.

To samo dzieje się w innych tzw. "biedniejszych" miejscach na świecie. Wytworca plastiku zbija fortunę a cenę płaci srodowisko naturalne. A ludzie, użytkownicy plastiku dostali to narzedzie do ręki bez informacji co z nim zrobić po użyciu.

Więc robią to co zapewne robili od wiekow ze smieciami naturalnymi, odpadkami które wytwarzali czyli stosują zasadę, że wszystko co pochodzi z ziemi do niej wraca. To nasza teoria. Nie widzimy tu kompostowania ale widzielismy farmera na polu ryżowym w Ubud, który wyrywał chwasty z ziemi i wpychał je w muł do użyźnienia ziemi pod kolejne plony.

Wszystko pochodzi z ziemi i do niej wraca. Plastik również bo to nawyk kształtowany przez bardzo długi czas a edukacji na jego zmianę brak. Podobno australijczycy maja budować spalarnie śmieci w Manado. Przeszkodą może być jednak inny, mocno utralona nawyk czyli korupcja.

Wyspa Bunaken jest częścią morskiego parku narodowego. Każdy przybywajacy tu turysta wnosi oplatę za wejscie do parku, która być może idzie na ochronę tego pięknego podwodnego świata. Jednym z elementów powinno być wg mnie czyszczenie plaż z napływajacych brudów, pampersów, plastikowych toreb i opakowań. Ale nikt ich nie czysci poza tymi we władaniu resorts dla turystów.

Mieszkańcy wioski dbają o swoje domostwa, zamiataja ogrodek, śmieci naturalne i plastiki upychaja do wiadra a jego zawartość albo spalają albo wyrzucają do morza. Przykry to dla nas widok bo tutejszy świat podwodny jest fantastyczny i niessmowicie różnorodny!


POWROT DO MANADO

Czas ruszać dalej na wschód w poszukiwaniu czystych miejsc nieskażonych plastikiem i turystycznym biznesowym podejściem do nowo przybyłych odwiedzających. Szukamy normalności, naturalności i autentyczności.

Plyniemy z powrotem do dużego, portowego miasta Manado a stamtąd na dużą wyspę na oceanie Spokojnym zwana przepieknie Halmahera.

Na promie z Bunaken do Manado poznajemy dziewczynę, ktora pracuje w jednym z turystycznych resorts na wyspie. Zaprasza nas do siebie na lunch. Jej ojciec ma 79 lat i jest filipinczykiem z urodzenia. W oczekiwaniu na lunch siedzimy na zewnatrz przy ich przydomowym sklepiku z zestawem butelek z benzyna do tankowania ustawionych na stojaku. Czas płynie, gawedzimy z dziadkiem (mowi swietnie po angielsku) w tle gdzies rozbrzmiewaja przyjemne nuty anglojezycznej muzyki BonJovi, Aerosmith, cos w stylu Elvisa Presleya. Podjezdza pan z dzieckiem na motorze. Córka ma ok 10 lat i na imie Michelle, jak Obama dodaje zadowolony tatuś. Prosi o zdjecie z nami. Sadzam speszone dziewcze na kolana, usmiech i fotka gotowa. Przyjezdza inny pan zatankowac motor. Bierze butelke z benzyna i zaczyna wlewac do motoru trzymajac papieros w ustach. Opary benzyny w oparach dymu...ciekawe....i nie wybucha.

Pan odjezdza. Przechodza ludzie obok, twarze im sie rozpogadzaja na nasz widok i pada spotykane wszedzie na swiecie 'hello, mister' skierowane do mnie lub do W - zgaduj, zgadula.

Pojawia się wszechobecny, szczery odsłaniający wszystkie zęby uśmiech.

Gdy pomieszkalismy trochę dłuzej na Bunaken, mielismy usmiech przyklejony do twarzy przez pierwsze 4 dni. Wszyscy witali i pozdrawiali nas z entuzjazmem, dzieci albo wpadały w chichot i euforię albo w strach i uciekały lub kryły sie speszone.

Po paru dniach gdy mieszkańcy przyzwyczaili się do nas i stalismy sie ich codziennoscia, moglismy wygladzic zmarszczki - smieszki wokół oczu i ust i poluzować usmiech. Jednak on powrocil do nas w pelnej szerokosci w naszej dalszej podróży, towarzyszy nam wszędzie gdzie się pojawiamy, jestesmy nim obdarowywani i odwzajemniamy się nim. Wspaniały nośnik pozytywnej energii i dobrych intencji miedzy ludźmi.

UŚMIECH PROSZĘ! 

Uśmiechnij się właśnie teraz do Siebie, do Innych, do Świata. Do swych myśli, do swego ciała, żołądka, serca, nosa, watroby, mózgu. Do psa, kota czy złotej rybki w akwarium. 

Do słońca, śniegu, deszczu za oknem lub przedwczesnej polskiej wiosny! Do ziemi, ksieżyca i nieba nad glową. Do swej przeszłości co już jej nie ma i do swej przyszłości bo właśnie ją stwarzasz tą chwilą. 

Wyszczerz zęby radośnie i obdarowywuj! Masz tyle do zaoferowania! :-)



MORSKA PRZYGODA - OCEAN SPOKOJNY W RYTMIE SALSY I BACHATY

W tej podrozy jechalismy juz pociagiem, busem, motorem, lecielismy samolotem i zostala nam jeszcze droga morska. W drodze na Halmaherę postanowilismy wyprobowac prom indonezyjski. Kupilismy bilety w porcie na nocny statek odpływajacy z Manado czyli pasażerski sredniej wielkosci.

Czas odpłyniecia wg rozkladu godzina 16. Czas doplyniecia na wyspe Halmahera do miejscowosci Tobelo ok godz. 16 następnego dnia. Czas rzeczywisty rozpoczecia podroży godz 18.45 co przypomniało mi pogawedkę z pewnym panem na wyspie Bunaken - "wiecie, ze Indonezja jest najwiekszym exporterem gumy na świecie?

No i dlatego nasz czas jest z gumy, bardzo rozsciągliwy ha,ha,ha!".

Tymczasem indonezyjski czas gumowy pozbawił nas widoku zachodzacego na pełnym morzu słońca ale czekala nas większa atrakcja! romantyczna noc z widokiem na rozgwieżdzone niebo na stateczku sunącym gładko po morzu Sulawesi i oceanie Spokojnym. Tak to sobie wyobrazilismy - ach wyobraznio, potrafisz zdzialać cuda!

Po wejsciu na ciut zardzewiały (oby nie przerdzewiały) prom W ustalił ze mną podstawowe zasady podróży, które brzmiały mniej wiecej tak:

"jak trzeba bedzie wyskakiwac za burtę to najpierw bierzemy kamizelki ratunkowe potem wyciągamy karty pamieci z aparatu foto i tableta i pakujemy je w worek foliowy, no i trzymamy sie blisko tratw ratunkowych".

Tak przygotowani wyruszyliśmy w nasza morską podróż pod gwiazdami.

Po 40 min od jej rozpoczecia podróży, ja szczur lądowy, leżałam przyklejona do materaca rzuconego na górnym krytym pokladzie zastanawiajac sie czemu tak buja i kiedy przestanie. Nie przestało. Bujało przez 10 godzin w rytm kroku tanecznego gorącej Salsy: góra, dół, w lewo, w prawo, góra, dół, w lewo, w prawo, góra, dół, w lewo, w prawo, góra, dół, w lewo, w prawo.

Pare razy wyszliśmy w nocy na odkryty pokład w pozycji uniżonej (zgiete kolana, pochylona głowa) by w akrobatycznym skrecie ciał wyladowac bezpiecznie na plecach na deskach pokładu i spokojnie zanurzyc sie w podziwie wschodzacego po nowiu rożku Księżyca, widoku gwiazd w pasie Oriona, Plejadach, Krzyża Poludnia czy Wielkiego Wozu, ktorego woźnica jakby siegał do czarnej tafli oceanu by się z niego napić.

Nasza choroba morska minęła po wschodzie słońca, które zwinnym ruchem tuż po świcie wskoczyło dość wysoko nad horyzont i zaczęło mocno grzać równikowym żarem. Wypatrywałam delfinów, orki i wszelkich morskich podwodnych, ogromnych zwierzat, ktore chciałyby się nam ukazać ale nic, pusto. Przestrzeń oceanu falowala spokojnie metrową falą a fala bujała nami. To co w nocy wydawało mi się przerażające i niebezpieczne, za dnia nabrało innego koloru. W nocy wszystko wydaje się ciemniejsze stąd i myśli wówczas rodzą się czarniejsze.

W nocy prosiłam ocean by był dla nas i wszystkich po nim właśnie podróżujących spokojny a w podzięce za bezpieczną podróż planowałam oddać mu na swój sposób szacunek i okazać wdzięczność. Nie wiedziałam wówczas, że moje prośby gorączkowo i żarliwie powtórzę dnia nastepnego gdy wsiadziemy na kolejny środek oceanicznego transportu morskiego w drodze na wyspę Morotai, ale o tym ciut dalej.

Światło dnia ukazało nam przepiękne widoki wysp i wysepek porozsiewanych wzdłuż dużej wyspy Halmahera. Po wodzie fruwały latajace ryby a my pierwszy raz w życiu oglądalismy ich nadwodne polowanie na owady. Patrzyliśmy oczarowani jak wyskakując z wody fruną ponad 100m równolegle do jej tafli i wpadaja w głębinę tak nagle jak się wynurzyły. Czasem lecąc tuż nad wodą robią płetwą na wodzie ostry skręt i dalej pędza z prędkościa ok 40 km na godz. W oddali chmur na wietrze dryfowały Albatrosy gdy my dobilismy do przystani w Tobelo.

Tobelo to małe miasteczko z aktywnym wulkanem, co widać na ulicy pokrytej szarym pyłem wulkanicznym. Miasteczko nieciekawe ale ludzie przyjaźni, usmiechnieci a lokalny stragan ukazał nam takie gatunki ryb, jakich jeszcze w życiu nie widzieliśmyi nie jedliśmy.

Następnego dnia jednak wyruszyliśmy w kolejną podróż morską, która okazała sie być dla mnie jeszcze większym przeżyciem niż oceaniczny prom.

OCEANICZNA PRZEPRAWA NA WYSPĘ MOROTAI

Morotai jest wyspą na oceanie pokojnym położoną na północny-wschód od wyspy Halmahera. Ma bardzo ciekawą przeszłość historyczną związaną z II wojną światową ale o tym w kolejnym wpisie.

Aby przepłynąć na Morotai z Tobelo trzeba przeciąć się przez ocean pod katem 60 stopni. O 10 miała odpływać lokalna szybka łodka tzw. Speed boat. Kuplilismy bilet i usiedliśmy wraz z miejscowymi na przystani. Minęła godz 10, 11 i nawet 12. Czekamy cierpliwie bo tu w koncu obowiazuje czas z gumy. ok 13 lokalni wstają, my z nimi i pakujemy się do małej, ciasnej łodeczki razem z 20 osób. Usiedliśmy tuż za sternikiem, po jego prawicy. Sternik ma przed sobą małe okienko, lufcik i rządzi kierownicą, z tyłu łodki przymocowane 3 motory. Okazuje się, że przyczyną opóźnienia była za wysoka fala na oceanie.

Wyruszamy z zatoczki. Zaczyna nami delikatnie kolysać, potem mocniej i rzucać na boki w rytm tanca Bachata czyli ruchy boczne bioder, w naszym przypadku burty na prawo, na lewo, na prawo, na lewo, na prawo, na lewo. Fajne w tańcu, niefajne na łodeczce. Wszystko to odbywa sie przy akompaniamencie muzycznym huku dna łódki opadajacej w pokonywane coraz to większe fale. Jestem przerażona i szybko zaczynam kolejną rozmowę z oceanem nie zapominając odługim, spokojnym oddechu jogicznym na klarowność by nie popaść w panikę. Szybka analiza sytuacji czy na wypadek tzw debordażu dam radę przecisnąć się przez lufcik, no nie, przez boczne szybki, też nie. Poddaję się. Pozostaje mi tylko zaufać, oddychać i rozmawiać z oceanem.

Po jakims czasie oswajam sie z powtarzalnością tego tańca i zaczynam do niego przyzwyczajac. Ufam sternikowi i jego umiejetnosciom, ufam swojemu wyborowi tejże łódki no i jeszcze paru innym rzeczom. Obok nas co jakiś czas fruwają ryby, pędzą równolegle do łodki. Mam czas przyjrzeć się im z bliska. Jest fantastycznie choc siedzę sztywna i w napięciu. Przyzwyczajam sie nawet do tego, że czasami fala nami tak rzuca, że podskakuję na siedzeniu, że woda morska wlewa sie na nas przez lufcik sternika gdy jest otwarty choć najczęściej zamknięty i wtedy płyniemy na oślep lub pamięć sternika. Wojtek siedząc caly mokry obok, spokojnie kwituje to wszystko mówiąc "niewiele jest takich środków podróżowania, w których może cię obryzgać świeża, ciepła, oceaniczna fala". Od razu robi się weselej i raźniej. W tych podskokach i upadkach na fali gdy walimy spodem łodki w dno fali zaczynam odnajdować nawet spokój i zrozumienie dla obowiazujacej tu tradycji oceanicznych podróży.

Nie przejmuję się gdy wysiada jeden silnik bo płyniemy wolniej i gładko przecinamy falę więc nie ma już huku uderzenia. Ktos z tyłu reperuje silnik i znowu przyśpieszamy, przecinamy falę i lądujemy z grzmotem na jej dnie. Chłopiec na sasiednim siedzeniu tj po lewicy sternika zbiera sie do wymiotow, my się trzymamy nieźle i mkniemy, szybujemy po oceanie spokojnym, choć tego dnia trochę mniej pogodnym.

Moj wzgledny spokoj ducha tracę gwaltownie gdy nasz sternik wypuszcza z rąk kierownicę steru, zaczyna grzebać coś w swym plecaczku po czym wstaje i przeciskajac się koło nas idzie z uśmiechem na koniec łodki.

Czy to czas na ewakuacje, czy już nie ma dla nas nadziei, czy sternik odszedł od steru bo chce wyskoczyć za burtę?! - krzyczy mój umysł probujac interpretować to co wlaśnie zobaczyly oczy i czuję jak żołądek ściska mi wszechmocny strach.

Obserwuję w przerażeniu kierownicę steru, co zrobi, czy skręci nagle niesiona falą i wywróci nas bokiem, czy zrobi piruet na fali?,

Łodka dalej pedzi jakby sama po falach, przecina je z tym samym hukiem a ja chcę wierzyć, że ktoś nad tym panuje. W tej sytuacji leżące przy sterniku pudło z nowym układem kierowniczym nabiera innej wymowy.... W naszej łodce wlaśnie wysiadła możliwość sterowania kierownica gdzieś na środku oceanu.

Po chwili znowu wysiadł silnik, jeden może dwa. Przypomina mi się stary dowcip. Leci samolot, wysiada 1 silnik. Stewardesa mówi, prosze sie nie denerwowac, wszystko w porzadku, bedzimy troche dłuzej leciec. W samolocie wysiada drugi silnik, stewardesa powtarza to samo na co pijany pasażer zapytuje, a jak wysiądą wszystkie silniki, to co, bedziemy tak w kółko latać i latać?.


UMYSŁ A SERCE - ODWAGA W PODRÓŻOWANIU I ZAUFANIE

Podróżowanie wymaga odwagi. Odkrywanie nowych terytoriów wymaga zawsze zaufania lokalnemu podejściu i przede wszystkim własnemu instynktowi. Zawsze sprawdzam z sobą czy coś mi służy czy nie. Jeśli jest dla mnie dobre czuję lekkość i spokój i pojawia się kolor jasny, różowy. Jeśli nie, widze wewnetrznym okiem kolor ciemny, zamglony, czarny i przychodzi nieprzyjemne odczucie. 

To mój wewnętrzny wykrywacz trafnych decyzji. Nie zawsze tak było, wiele razy musiałam sie sparzyc na błednych decyzjach i wyborach gdy ignorowałam odczucie/czucie a słuchałam racjonalnego umysłu. 

Umysł jest super ale nie jest on od podejmowania decyzji ale ich wykonywania, opracowaniu planu działania, poddaniu analizie i syntezie.

Decyzje podejmowane są z mądrości serca, głosu duszy czy jakkolwiek jest ci wygodnie to nazwać. Na początku może byc troche pomylek, błedów. To normalne, w końcu od najmłodszych lat wzrastamy w kulturze gloryfikacji mózgu. A czym skorupka za młodu nasiąknie.....


Prosto to przekazał kiedyś Dalai Lama w cytacie (poniżej fragment)

'Never give up / No matter what is going on / Never give up
Develop the heart / Too much energy in your country is spent developing the mind
Instead of the heart / Develop the heart / Be compassionate (...)


A ode mnie coś praktycznego i naturalnego jak oddech czyli kolejna trójca
WYDYCHAM-ODDYCHAM-WZDYCHAM

Gdy cokolwiek ci leży na sercu jak kamień lub cokolwiek zakłóci jego spokój i naturalny rytm wypuść do końca powietrze, które masz w płucach (wydech by wyrzucić te zakłócenie z siebie). Potem głęboki wdech i spokojnie wyrzuć powietrze z płuc wzdychając naturalnie dźwięk haaaaaaaaa. Wzdychanie to nasz naturalny mechanizm uwalniania napięć z klatki piersiowej, płuc i serca. 

A chętnych pogłębienia wiedzy naukowej o mózgu serca i jak z nim pracować odsyłam do strony www.heartmath.com


Na Morotai dotarliśmy po około 2 godzinach szczęśliwi, przemoczeni i wzmocnieni.
Spojrzałam na ocean i podziękowałam 7 razy:
Dziekuję, Dziekuję, Dziekuję, Dziekuję, Dziekuję, Dziekuję, Dziekuję.

A nowa wyspa przyjęła nas z otwartymi ramionami. Znaleźliśmy nasz raj na ziemi o czym napisze w kolejnym przedostatnim zapewne wpisie z podroży!

Pozdrawiam siłą tutejszych żywiołów!
Joanna