Translate

niedziela, 22 czerwca 2014

Indonezja - o niewidzialnych ludziach Moro na wyspie Rau, kawowej skałce i Singapurze


Zapraszam do ostatniego już wpisu z Indonezji o niewidzialnych ludziach Moro, skałce pachnącej kawą oraz o przedwakacyjnych podróżach w inne wymiary, smoczowatości miast i energii zmiany.

NIEWIDZIALNI LUDZIE MORO I SKAŁA PACHNĄCA KAWĄ
O ludziach Moro pierwszy raz usłyszałam siedząc z Novi w przyulicznej knajpce w Darubie (wyspa Morotai) parę dni przed wyjazdem do jej rodzinnej wioski Raja. Opowiadała nam o tamtejszej atrakcji, skałce kawowej stojącej samotnie w morzu blisko plaży. Słyszeliśmy o niej już wcześniej od kolegi z biura turystycznego w Darubie i była na naszej liście lokalnych skarbów do zobaczenia. Niezwykłość jej miała polegać na zapachu to jest uwalnianiu aromatu kawy o różnych porach dnia bez względu na pogodę. Postanowiłam zbadać temat:

- Novi, ale dlaczego ta skałka pachnie kawą, czy w niej są jakieś minerały, coś wiadomo na ten temat, ktoś robił jakieś badania?

- nie, skałka pachnie kawą wtedy, kiedy ludzie Moro piją kawę.

- ludzie Moro? A kto to taki i co to ma wspólnego z zapachem skałki?  

- to ludzie tacy sami jak my, tylko, że niewidzialni – odpowiedziała Novi popijając sokiem z białego owocu, a my wymieniliśmy spojrzenia zaskoczenia z W. Nikt w naszej obecności wcześniej nie wspomniał o ludziach Moro, a naturalność, w jaki zrobiła to Novi, między jednym kęsem ryby a pociągnięciem soku, tylko rozbudziła ciekawość.

 - ale czy to są duchy?

- nie, to ludzie jak my, maja swoje religie, różny kolor skóry, swoje domy, samochody, samoloty tak jak my i mieszkają tylko na wyspie Morotai i Rau, i tylko tam. No i są niewidzialni jak już mówiłam.

- to skąd wiadomo, że istnieją skoro są niewidzialni. Ktoś ich widział? - Opowiedz nam proszę, co o nich wiesz - nalegałam.

- ok, oni komunikują się z ludźmi przez sny, czyli przychodzą w snach.  Moi rodzice ze 2 lub 3 lata temu spali w domku w ogrodzie i wykopali ziemniaki na imprezę we wsi, które zostawili tam do rana. W nocy mama miała sen, że przyszli jacyś ludzie i chcieli je kupić, odmówiła im parę razy. Następnego dnia opowiedziała sen tacie, a on stwierdził, że to byli ludzie Moro.

- cos jeszcze?

- starsi ludzie pytają o ich o zgodę przed ścięciem drzewa w lesie, bo tam mieszkają Moro. To, co nam wydaje się skałą, drzewem, krzakami, kamieniami to ich domy. Oni tam są i nas widzą. Niektórzy starsi ludzie ich widzą i z nimi rozmawiają.

- i?

- zostawiają po sobie zapach perfum i kawy. Czasem jak idziesz w lesie to czujesz nagle te zapachy, to znak, że Moro tędy szli lub tam są.

Gdy dopłynęliśmy na Rau uzupełniliśmy swoją wiedzę o Moro od tubylców. Gdzieś ktoś wspomniał o ich powiązaniach z Portugalczykami, kto inny opowiedział historię o rodzinie mieszkającej we wsi z piękna kobietą pół Moro/pół człowiek, którą opisałam poniżej.

OPOWIEŚĆ O RYBAKU I PIEKNEJ KOBIECIE Z LUDU MORO
We wsi Posi-Posi mieszka ponoć rodzina mieszana połączona miłością człowieka widzialnego i istoty, której gołym okiem nie widać. Nie byłoby tej pary gdyby rybak nie był rybakiem, ale na przykład ogrodnikiem. Wówczas zapewne chodziłby po lesie i być może przeoczył piękną pannę przesiadującą często w pobliżu plaży. Ale nasz bohater na szczęście był rybakiem i gdy wracał z pełnymi ryb sieciami wypatrzył kobietę niebywałej urody siadającą często na skałach obmywanych morską wodą, z dala od plaży, na wody głębinie. Jej piękno go fascynowało równie silnie, co jej miejsce odpoczynku, nie miał jednak pojęcia jak się tam dostała i co tam robiła. Oboje zwrócili na siebie uwagę, z czasem poznali (być może podpłynął do niej łodzią) i zakochali się. Jednak ona była Moro i mieszkała niewidzialna w lesie wraz z innymi Moro, choć jemu się jakimś cudem ukazała. A on był widzialnym rybakiem z Posi-Posi. W którymś momencie ich znajomości dokonał się jednak zwrot. Uczucie, które ich połączyło było tak potężne i ważne dla nich obojga, że kobieta, by być razem, podjęła decyzję o uwidocznieniu się na pół roku. I stała się jej silna wola! Ich nowe życie istniało od tej chwili na granicy dwóch światów: przez 6 miesięcy mieszkają w wiosce i kobieta jest widzialna, potem na kolejne pół roku idzie do lasu, do swoich pobratymców Moro.


Podobno to historia autentyczna i ta rodzina żyje w Posi-Posi. Opowiedziała nam ją płynną angielszczyzną Indonezyjka spotkana na rajskiej plaży, gdy wraz z mężem (były Holender, który stał się Indonezyjczykiem) przechadzali się po niej zmierzając do drugiego jej krańca, którym ja nadchodziłam. Na zdjęciu obok jemy u nich lunch.



Niestety Elfik nie znał i nie słyszał o takiej rodzinie, więc nie mógł nam jej pokazać. Albo nie zrozumiał naszej prośby lub nie chciał jej usłyszeć, bo nie wiemy, czemu i dlaczego tak się działo, ale on, jako jedyny, udawał, że nie słyszy naszych zapytań o jego kontakty z Moro. A Elfik to bardzo życzliwy, promienny i pomocny mężczyzna, więc tym bardziej dziwiło nas, że ten temat całkowicie przeskakiwał, ignorował i zbywał radosnym uśmiechem, takim od ucha do ucha.
Z jakiś powodów postanowił trzymać swoją wiedzę dla siebie, bo wiem, że ma z nimi kontakt. Wyczułam to pewnego dnia, gdy większą grupą siedzieliśmy na plaży wpatrując się w morskie fale a Elfik w tym czasie kucnął na dłuższą chwilę i opierając się o kawową skałkę, spoglądał w dal. poniższe zdjęcie bez Elfika, ale wyobraź sobie, że kuca po lewej stronie skałki.

Spojrzałam na niego i już wiedziałam, że on w tamtym momencie rozmawiał z nimi, w myślach, obrazami, telepatycznie – jakkolwiek mu było wygodnie. 
Są takie przyjemne momenty ‘wiedzenia’, gdy wiesz i tyle – nic więcej. I wiesz, że to jest prawdziwe i twoje ciało ci to powiedziało odczuciem. To była ta chwila. i nie chciałam jej naruszać robiąc zdjęcie.




ZMYSŁY - WIELOWYMIAROWOŚĆ ŻYCIA – WAKACYJNE PODRÓŻE W ŚWIATY RÓWNOLEGŁE
Mój świat jest wielowymiarowy, wychodzi poza znane mi powszechnie obowiązujące 3 wymiary – wysokość, szerokość i długość. 
Moja wielowymiarowa przestrzeń jest dostępna poza zmysłami. Można ją prosto poczuć po prostu będąc w teraźniejszości, przytomnym w byciu w tej chwili, która się teraz wydarza, w odczuwaniu jej smaku i kolorów. W obecności, w tu i teraz jest przejście w bycie, bycie ze sobą, bycie z sobą, bycie dla siebie. Jak kamień rzucony na wodę zatacza kręgi tak mój krąg rozszerza się na bycie z innymi i jeszcze dalej ze światem, planetą i wszechświatem – tylko poprzez obecność w tu i teraz? I to są podróże ponadwymiarowe, ale odbywane na miejscu. Ot i tyle!

Podróże astralne zawsze pod ręką, na wyciągnięcie dłoni, zawsze do Twojej dyspozycji, jeśli tylko zechcesz. Wejście w inne wymiary pozazmysłowe dzięki swoim zmysłom – niby sprzeczne, ale tylko pozornie. Gdy to piszę siedzę na krześle, które odczuwa moje ciało, patrzę w morze, które widzi zmysł wzroku, gdy się ‘zatrzymam’ i zatapiam w morzu mogę wejść w jego strukturę, poczuć je i już nurkuje w morza głębie innych wymiarów. Morze odkrywa przed sobą swoje historię, można zobaczyć oczyma wyobraźni, co skrywa przed nami, wczuć się w jego energię dzisiaj. Czy przekazuje łagodność czy furię? Poprzez zmysły przejście do pozazmysłowego czerpania garściami z wyobraźni, ze zdarzeń narastających za zamkniętymi oczami, historii własnych i przodków uwalnianych z pamięci ciała. Historie smutne zaklęte w pamięci ciała można oddać żywiołom przyrody, na przykład wyrażając takie życzenie. Żywioły są  zawsze i wszędzie wokół nas, obecne z nami aż do ostatniego oddechu. 

Czy siedzisz w biurze, czy jesteś w pracy czy właśnie podróżujesz samolotem hen, hen wysoko na niebie zawsze możesz coś skropić wodą lub wydmuchać z siebie na wiatr czy wystawić na światło lub słońce.

Zaczyna się czas wakacyjnych podróży, bliższych i dalszych. A gdyby tak leżąc na plaży dać zmysłom czas na pozazmysłowe podróże? Poczuć całym ciałem piasek pod swoją skórą przyciśnięty własnym przyjemnym ciężarem, przesiać go dłońmi i rozczapierzyć palcami czując jego gorąco przejęte od słońca i patrzeć jak ulatuje porwane wiatrem? Jaką jakość wnieślibyśmy wtedy do swego życia, jaką kolorów obfitość tylko wyrywając się poza sztywny schemat kuracyjnego plażowania na leżakach? Wyrwij się z odczuwania twardości plastiku i poczuj pod sobą stabilność, wsparcie i tętniące życie ziemi czy rozgrzanego piasku – choćby na chwilę.

                                               ***
Swoją drogę do ludzi Moro wydeptał przypadkiem w 2009r również paroletni chłopiec z Posi-Posi. Zagubiwszy się raz w lesie przy plaży, odnalazł się po paru dniach cały, zdrowy i zadowolony. Opowiadał, że był z ludźmi w lesie i latał samolotem, że było fajnie etc. Ludzie z wioski orzekli, że był w tym czasie z Moro.






Elfik opowiedział nam także, o ludziach, którzy wybudowali domek w lesie naprzeciwko skałki. Niedane im było tam długo pomieszkać, najwidoczniej Moro nie chcieli pić z nim wspólnie kawy, bo zdarzały się rzeczy ‘niewiadomej’ 
przyczyny.  Gdy gospodyni ugotowała ryż i odwróciła się na moment, zaraz ‘ktoś’ dosypał do niego piasku. Innym razem na dach ‘ktoś’ rzucał kamienie. Moro podjęli właściwe działania, bo wypędzili intruzów ze swojego terenu. Już więcej nikt tam domu nie zbudował przynajmniej do dziś.

Jeszcze więcej informacji dopełniających naszą ciekawość znaleźliśmy w Internecie na blogu jednej z zagranicznych reporterek-podróżniczek (www.escapeartistes.com, tytuł wpisu „the king of the district’- dla chętnych większych szczegółów).

W relacji z Indonezji z 2010r opowiada o spotkaniu z niewidzialną osobą Moro. Miało to miejsce na wyspie Halmahera i zostało zaaranżowane przez jednego z czołowych polityków na wyspie - Heina Namotemo. 

Posiada on umiejętność widzenia Moro. Sam mówi, że spotkał się już z trzema, pierwszy raz w 2000r zanim wszedł do polityki. Na następnym spotkaniu, pozna jednego z najstarszych Moro, żyjącego 2000 lat z czasów przed Jezusem.

Ludzie Moro to przodkowie wszystkich 19 plemion zamieszkujących wyspę Halmahera.  Są jej tradycyjnymi mieszkańcami. W wyniku rzezi plemiennych sprzed paruset lat wynieśli się do lasów. Aby przetrwać musieli stać się niewidzialni. Nikt nie wie dokładnie, kiedy ale uciekli, zniknęli, gdy przybyli holenderscy łapacze niewolników lub zbieracze podatków. Wybrali życie w lasach, w których żyją niewidoczni do dziś.
Nazwa wyspy Morotai wywodzi się właśnie od nazwy tych ludzi, Morotai znaczy wielu moro (banya Moro). Według różnych źródeł, Moro występują tylko na wyspie Morotai, Rau i być może częściowo na Halmahera, ale nie ma ich w miastach. Oryginalna nazwa Halmahery, przed przybyciem Portugalczyków, to Suludoda.

Podróżniczka opisuje, że umiejętność Heina widzenia i porozumiewania się z Moro była dla niego zarówno błogosławieństwem jak i przekleństwem w karierze politycznej. Wśród wielu mieszkańców budzi podziw dla innych jest animistą, zajmuje się czarną magią, bo umie rozmawiać z niewidzialnymi. Ludzie na Halmaherze kontaktują się z Moro np. poprzez wejście w trans i mówienie głosami. Bardzo niewielu z nich ma umiejętność przejścia między światami i zniknięcia by z nimi zamieszkać. Z tego, co mówią ludzie, Hein jest jedynym żyjącym człowiekiem, który może się z nimi spotykać fizycznie.

Hein w rozmowie potwierdza, że Moro nie są duchami, ale ludźmi z krwi i ciała, tak jak my, niektórzy uprzywilejowani mogą przywitać się z nimi ręką. Opowiada o swoim wujku, który udał się do lasu i żył z Moro przez sześć miesięcy. Miał również żonę Moro. Niektórzy Moro zostawiają ogromne ślady stóp. Jest pośród nich także jeden bardzo wysoki z głową szeroką jak parasolka.

SPOTKANIE Z MORO
Podróżniczka, Hein i lokalna kobieta, czekają w ciemnym pokoju. 
Hein pali papierosa o zapachu goździka, który włożony przed producenta do tytoniu uwalnia swój aromat. Po chwili w oddali, w ciemności słychać ciężkie kroki, ciężki oddech i kaszel zbliżającej się starszej osoby. Osoba Moro przemawia z oddali w języku z Tobelo (miasto na wyspie Halmahera) głosem starej, bardzo starej kobiety. Ktoś tłumaczy na angielski:

- przychodzi w dobrych intencjach. My wszyscy mamy dobre serca. Nie zrobi nam krzywdy. Moro ma na imię Adolo, Adol zanim został ochrzczony. Nie mamy się, czego obawiać. Jest chrześcijaninem. Jest tylko jeden bóg.

Wszyscy obecni po kolei rozmawiają z Moro, szukając jego rady na sprawy życia codziennego. Gdy przychodzi kolej podróżniczki, chce wiedzieć o życiu rodzinnym Moro.

- Imię mojej żony to Oktofina. Ma 291 lat. Nazywają mnie Królem tej Ziemi (King of the Land). Ale zanim mnie ochrzczono, nazywali mnie Kahulu. Po ochrzczeniu zwą mnie Lukas. Mam 379 lat. Mam piątkę dzieci. Trzech chłopców i dwie dziewczynki. Mam 29 wnuków i 18 prawnuków I 19 praprawnuków.

- kiedy cię ochrzono?

- zanim przybyli Portugalczycy.

- kto cię ochrzcił?

- byliśmy tu od początku czasu/zarania dziejów. Mieliśmy kapłanów od czasów Jezusa. Dekadę temu przez region Maluku przetoczyły się konflikty religijne, kościoły i sklepy palono, ludzi zabijano maczetami. Muzułmanie chrześcijan a chrześcijanie Muzułman (przypomnienie: według innych informacji konflikt 1999-2000r rozpoczął się na tle etniczno-plemiennym na wyspie Halmahera. Potem przeniósł się na wyspę Morotai i zmienił charakter w przemoc na tle religijnym).

Niektórzy Moro są chrześcijanami, inni Muzułmanami, pozostali animistami. Są dobrzy Moro i źli Moro ale oni wszyscy żyją w harmonii – opowiada dalej Adolo-Adol-Kahulu-Lukas. Moro wyznają religie ale nie walczą w jej imię. Adol odpowiada, że przeżył swoje życie szczęśliwie. Jego dzieci i przodkowie są wokół niego. Czasami w czasach konfliktu, za czasów Japończyków zdarzało mu się ochraniać ludzi ale tylko niektórych i tylko czasami.

Podróżniczka pyta o zdanie Moro nt. wycinki lasów by pozyskać drewno.

- Moro doradzają odnośnie wycinki lasów. Przypominają, że natura daje nam życie. Jeśli wykończysz naturę, będzie katastrofa. Jeśli dobrze zarządzasz wycinką i nasadzasz nowe lasy, wycinka dla celów poprawy ekonomicznej, jest w porządku. Ale nie godzą się gdy ktoś niszczy przyrodę lub otrzymuje z tego swoje własne korzyści i nie dostarcza nic w zamian lokalnej społeczności.

Spotkanie dobiega końca. Uścisk trzęsącej się, ciepłej dłoni ale pełnej życia dłoni Moro dopełnia pożegnanie i Adol odchodzi.

POŻEGNANIA CZAS
Nadszedł smutny czas powrotu, który zaczął się od pożegnania z rajską plażą, następnie z gospodarzami i wyspą. Elfik dał nam na drogę ziołowo-medyczny-uzdrowicielski napój od swojego taty, czyli alkohol z owoców saguer (palma trzciny cukrowej) zwany Cap Tikus oraz litr prawdziwego oleju kokosowego, na którym smażone potrawy smakują i pachną kokosem. W odróżnieniu od wszechobecnego i ponoć niezdrowego oleju palmowego dominującego w kuchni Indonezji, który jest tani. Spisaliśmy listę rzeczy, o które poprosił Elfik na przyszłość, gdy wrócimy na wyspę. Już tydzień później w podziękowaniu wysłaliśmy mu z Ternate (wyspa Halmahera) pocztą słowniki do nauki angielskiego. Wiemy, że dotarły. 

Opuściliśmy Rau dopływając z powrotem na wyspę Morotai do wioski Raja. Zeszliśmy z łodzi, przebiegliśmy gołą stopą po parzącym od słońca piasku i nagle zwolniliśmy kroku gdy przechodząc koło podmokłego pełnego komarów bagienka owiał nas nagle znajomy zapach.

- Poczułeś zapach kawy? Moro tu też są, na bagnach – powiedziałam do W i ruszyliśmy dalej.

Rodzice Novi powitali nas z uśmiechem i rozpoczęli przygotowania do lunchu. Zeszli się lokalni sąsiedzi, spisaliśmy kolejne zamówienia na przyszłość, dostaliśmy roczny zapas gałkę muszkatołowej, ziarna kakao i świeżo łuskanego czarnego ryżu.

Wieczorem w Darubie pożegnaliśmy się z dziewczynami z Morotai (centralnie na fotografii poniżej),  Novi i Annie z Daruby, które odprowadziły nas na nocny prom płynący do Ternate. 
 Prom odpłynął, usiedliśmy na dziobie i wpatrując się w gwiazdy żegnaliśmy ten wspólny czas, rajską plażę i niewidzialnych ludzi Moro.
    




MIEJSKIE IMPRESJE: TERNATE na WULKANIE i SINGAPUR – SMOKI
O świcie dopłynęliśmy do Ternate na wyspie Halmahera. To miasteczko położone na zboczu masywu aktywnego wulkanu. Rozglądam się po okolicy i wokół widzę kolejne wulkany. Przeszywa mnie niepokojące uczucie. Mieszkać na aktywnym wulkanie to jak siedzieć na beczce prochu. Ale ziemia płodna bo żyzna, wody bogate w pokarm, handel kwitnie. Beczka prochu dla miejscowych stała się niezauważalną codziennością i dzięki temu mogą funkcjonować w swoim rytmie. 

Zrobiliśmy zakupy zaopatrując się w przyprawy korzenne: wysuszoną czerwoną siateczkę oplatającą gałkę muszkatołową, goździki i parę innych. 


Po dwóch dniach wsiedliśmy w pierwszy powrotny samolot i przelecieliśmy do Singapuru.


SINGAPUR
Miasto - państwo położone w pobliżu południowego krańca Półwyspu Malajskiego. Leży w południowo-wschodniej Azji. W przeszłości kolonia brytyjska. To miejsce pokazujące zdolności i moc ludzkiego umysłu, intelektu i siłę rąk. Metalowo-szklane gigantyczne konstrukcje rozsławiane na fotografiach z całego świata.
Centrum Singapuru robi na mnie duże wrażenie, zachwyca ogromem budowli, ich bryłą, planowaniem przestrzennym. Zmusza też do refleksji bo większość gigantycznych budowli wokół należy do firm ubezpieczeniowo-finansowych (banki, firmy inwestycyjne).

W pobliżu Marina Bay odbywa się gdzieś pokaz o Dinozaurach, do którego kierują wszechobecne reklamy (Dinosaurs- dawn to extinction). 

Rozglądam się wokół, zerkam na ludzi na ulicach, i tych pochowanych w klimatyzowanych samochodach oddzielonych od siebie wzajemnie metalem i betonem i myślę, kto tu bardziej jest na wyginięciu…

Przysiadamy w okolicy bazarku przy tłocznym centrum handlowym i obserwujemy świat wirujący wokół nas. Patrzymy na pędzących wyblakłych i spiętych ludzi. Widzę wyraźnie różnicę między radością, naturalnością, otwartością obcych nam ludzi na Rau a obojętnością, postawą ciała i rysami twarzy ludzi w miastach. Coś się w nas-miastowych wydarza gdy za długo przebywamy w tym sztucznym środowisku. Miasta jak smoki zmieniają ludzi, którzy stają się otyli bo dużo cukru mało ruchu, wykrzywieni w grymasie twarzy i ciała, bez uśmiechu, zmęczeni, napięci odczuwający zespół tego czegoś co współcześnie nazywa się stresem. W miastach, w kontraście do indonezyjskiej małej wsi widzę żywe trupy, niby serce bije, stopy niosą po ziemi, ciało oddycha ale bez pasji do życia, bez błysku w oku. Ten smok zieje ogniem, który trawi od środka. Miasto może być źródłem inspiracji ale też potężną używką, uzależnia od siebie bogatą ofertą ale wymaga dużo w zamian, pobierając energię życiową, podkrada duszę i zniewala. Wszystko co w nadmiarze, szkodzi.

Chcesz zmiany? Chcesz inaczej? chcesz więcej kolorów w swoim życiu?

To możliwe ale wymaga paru kroków: uświadomienia sobie chęci zmiany, uznania, że zmiana jest możliwa i jej przeprowadzenie. I tu zaczyna się element zwany przygodą życia.
To start niezwykłej podróży w głąb siebie a gdy zmienia się to co wewnętrzne, zmienia się również to co zewnętrzne. Pojawia się inne widzenie, wielokolorowe. Niektórych ich jaskrawość i nasycenie może przerazić w pierwszym momencie, innych olśni zachwytem. Ale gdy wyruszasz w podróż po swoją ZMIANĘ, nic już nie będzie takie jakie było wcześniej. To w trakcie tej podróży odkrywasz siebie a nie u jej celu. I jakaż to rodzi się odwaga! Bo do życia, tak jak i po zmianę trzeba mieć odwagę, którą ty masz choć czasem, na moment, o niej zapominasz.

Dobra wiadomość! Zawsze pod ręką masz siebie i przyrodę wokół. Poniżej wizja człowieka uchwycona przez brytyjskiego rzeźbiarza Marca Quinn pod tytułem "Planeta".


Nasza planeta i jej przyroda oferuje do wyboru i do koloru żywioły. Możesz korzystać z obfitości i wielu form wsparcia, które dają ogień – woda – powietrze czy ziemia, dorzucę jeszcze eter. Czegokolwiek brak lub tęsknotę odczuwasz w danym momencie, uzupełnij to sam biorąc czego potrzebujesz z otoczenia. 

Objawi się wszystko to co potrzebujesz w twojej własnej wyobraźni. Nie trzeba filtrować literatury, Internetu by szukać przypisanych znaczeń i właściwości czy to przedmiotom czy kolorom. Czy nie przyjemniej jest nadać im własne znaczenie? To wymaga odwagi, samo stanowić po swojemu, nadawać własne znaczenia ale ile daje mocy!

Człowiek jest z natury stworzony do Natury, dlatego tak dobrze czuje się w przyrodzie – proste ja proste jest to pytanie: Co robisz, gdy czujesz się zmęczona/y? Gdzie jest Twój azyl od miasta? Po czym czujesz się lepiej? Spacer w przyrodzie, ruch na świeżym powietrzu? Gratuluję! Już to wiesz. A teraz po prostu praktykuj jak najczęściej byś nie zwariował w tym świecie z betonu i kostki Bauma.

Z pozdrowieniami i życzeniami kolorowego życia w rozkwicie!
Joanna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz