Translate

sobota, 14 czerwca 2014

Indonezja - rajska wyspa Rau i spotkanie z Szamanem - część 2

część 2


PIASZCZYSTA ŁACHA NA ŚRODKU MORZA I POKARM Z MUSZLI
Inną atrakcją okolicy wyspy Rau jest piaszczysta łacha na środku morza. 

W zależności od przypływu lub odpływu jest bardziej lub mniej widoczna. Wybraliśmy się na nią z Elfikiem i gromadką dzieci. Na wodzie minęliśmy paru rozbitków, mewy dryfujące lub odpoczywające na kawałku drewna czy innego ptaka osiadłego na moment na pływającym w wodzie kokosie. Gdy zbliżaliśmy się do piaszczystej łachy, wyskoczyłam z łodzi, założyłam maskę i zaczęłam płynąć w jej stronę. Łódka miała przybyć tam po mnie. Stado mew wzbiło się w powietrze, gdy wyczołgiwałam się na piasek i uleciało w dal. Łódka dopłynęła, rozpakowaliśmy jedzenie, dzieci wyskoczyły z łodzi na piach i od razu wskoczyły do wody podglądać rafę.

 Elfik z Chico założyli lokalne okularki na oczy – połączenie drewna, gumy i plastiku i udali się na podwodne polowanie, poławianie jedzenia na obiad. A oto, co wydobyli z dna morskiego. Gospodyni zrobiła wszystkim na obiad lokalne frutti di mare.

Niestety, podobnie jak rafa koralowa wokół 3 wysp wyspy Morotai (pisałam we wcześniejszym wpisie) tak i tu padła ofiarą tzw. fish bombing. W większości zniszczona, zachowały się jej elementy i trochę egzotycznych ryb. Ale to i tak fantastyczne miejsce!

Bez porównania jednak ze snorklowaniem wokół wyspy Bunaken (koło wyspy Sulawesi zwanej też Celebes). Podobno Filipińscy rybacy nadal podpływają w te rejony i łowią ryby na kompresor z trucizną.







SZAMANA MOC, WYPĘDZANIE LUCYFERA i W ODPORNOŚCI MOC!
Na Rau spotkaliśmy lokalnego uzdrowiciela, dokładnie wtedy, gdy jego pomoc była potrzebna. Oto on poniżej z T-shirt z napisem 'Virginia is for lovers" (Virginia jest dla kochanków).

Na moment wrócimy jednak na wyspę Morotai gdzie u Wojtka przez prawie cały tydzień pobytu rozwijała się infekcja wokół kostki prawej stopy. Wówczas nie znaliśmy jej przyczyny, ale dziś, z perspektywy czasu, wiemy, że była to infekcja jakiś mikrobów, której źródła szukać trzeba w piaskach półwyspu wokół Daruby.
Pewnego dnia spędziliśmy cały dzień nad morzem jedząc gotowane warzywa z ryżem (nasi sayur) kupione na rynku, łuskając orzechy znalezione na plaży, pijąc nektar świeżego kokosa a wieczorem delektując się naleśnikiem na słodko z bananami i orzechami. Następnego dnia czekały nas drugie potężne problemy żołądkowe tego wyjazdu (pierwsze były po miesiącu po zjedzeniu w najlepszej portowej knajpce w Darubie grillowanej ryby – wyłowione pewnie rano i niepatroszone do wieczora wg lokalnego obyczaju).
Być może przedobrzyliśmy z ilością gotowanych warzyw, a może plażowe jadalne orzechy nam zaszkodziły, nie wiemy, co było przyczyną problemów żołądkowych i wymiotów.
W każdym razie to osłabiło organizm i układ odpornościowy. Pogryzienie przez muszki u Wojtka przeobraziło się to w swędzącą wysypkę przy kostce pokrytej parunastoma czerwonymi kropkami, jak ukąszenia komara tylko w dużej ilości. Dostał maść z antybiotykiem od właściciela Hotelu D’Aloha w Darubie, swędzenie odeszło, ale ugryzienia zostały i mieliśmy nadzieję, że rany po ukąszeniu zaczną się goić. Minęło parę dni, rany się nie goiły, stopa zaczęła puchnąć a opuchlizna wędrować w górę nogi w stronę kolana. Jednocześnie zbliżał się czas dłuższego wyjazdu na rajską wyspę Rau.
Wsiedliśmy na skuter i pojechaliśmy do wioski Raja i tam przenocowaliśmy. Wojtek miał w nocy gorączkę, dreszcze i zimne poty. Następnego dnia czuł się lepiej. Byliśmy przekonani, że pokonał chorobę, najprawdopodobniej atak Dengi. Czytaliśmy i słyszeliśmy o tej chorobie przed wyjazdem spotykając się z dwiema podróżniczkami zakochanymi w Indonezji. Sporo osób ją przechodzi w podróży, ale warto wiedzieć o jej objawach.

Denga to choroba wirusowa przenoszona przez komary w tropikalnych częściach świata.
Objawy dengi pojawiają się zwykle w ciągu 3–14 dni po ukłuciu przez zakażonego komara. Najczęstsze dolegliwości to gorączka o nagłym początku, ból głowy, znaczne osłabienie oraz silny ból mięśni lub stawów; u około połowy chorych stwierdza się również wysypkę. Niekiedy występują także: zapalenie spojówek lub gardła oraz dolegliwości żołądkowo-jelitowe. U części chorych w dalszym przebiegu choroby dochodzi do rozwoju postaci krwotocznej bądź wstrząsu. Objawy zaburzeń krzepnięcia u pacjentów z dengą obejmują wybroczyny na skórze oraz krwawienia z błon śluzowych (nosa, jamy ustnej lub dróg rodnych) i przewodu pokarmowego. Te groźne dla życia zaburzenia pojawiają się najczęściej po kilku dniach choroby, już po ustąpieniu gorączki. [Źródło http://zdrowiewpodrozy.mp.pl)

Następnego dnia dopłynęliśmy z powrotem na Rau w Posi-Posi, rozłożyliśmy się ponownie w pokoiku przy sklepie i ruszyliśmy na rajska plażę. I tam zostaliśmy do wieczora. Po pysznej rybnej kolacji, Ulis-Elfik zauważył ze pod kolanem Wojtka zrobiło się wybrzuszenie. Zaczął rozmasowywać tę gulę przesuwając palcami od kolana w dół, w stronę rany i jeszcze dalej w stronę palców stopy, sprowadzając opuchliznę między palce a na koniec wyciągając je do pstryknięcia. Elfik pobudzał limfę w ciele a Wojtkowi zaczęło się zbierać na wymioty.
W nocy W zadzwonił do uzdrowiciela Janka z Warszawy, który akurat był w Indiach z prośbą o pomoc i leczenie na odległość. Janek kazał zrobić na opuchliznę okład z moczu (środkowy strumień) i zadzwonić dnia następnego o podobnej porze. Rano noga wyglądała lepiej, opuchlizna się zmniejszyła.
Nad ranem przyszedł tata Elfika – lokalny szaman. 

Trzymając papieros w lewej dłoni, wziął imbir do prawej i nachylając się zaczął szeptać do imbiru, potem do nogi, pocierając rozgryzionym imbirem wokół sączącej się rany jakby wyznaczając opuchliźnie granice jej pobytu i nakazując odwrót. Potem się dowiedzieliśmy, że wyganiał lucyfera, odpowiedzialnego za wszelkie zło. Szaman- tata Elfika zakończył swoje leczenie i obiecał wrócić po południu. Szaman ma ponad 70 lat i hiper energię i codziennie robi ponoć pieszo ok 40 km, słowem 'sport to zdrowie'! powiedzenie bardzo aktualne.

Poszliśmy na plażę we wsi ze zdrowiejącą nogą, opuchlizna wyraźnie się zmniejszyła. Wróciliśmy do domu w południe, pojawił się tez Elfik rozgryzający coś w ustach. Przyszedł, spojrzał na opuchliznę i ranę Wojtka, plunął mu na stopę tym, co przeżuwał i odszedł. Poszliśmy zjeść pyszny obiad, ale niestety opuchlizna, po całym dniu chodzenia, zaczęła z powrotem rosnąć wokół kostki, która szybko stała się niewidoczna. Szaman podczas naszego pobytu wracał jeszcze parę razy, podobnie jak i lucyfer, który raz odpuszczał raz zwyciężał. Opuchlizna w końcu odpuściła, lucyfer dał w tył zwrot. Rany zaczęły się goić, sączenie z nich zmalało, tymczasem mikrob dopadł także i mnie najprawdopodobniej zarażeniem od Wojtka. Weszła w rozdrapywaną rankę i to na długo.

Dalsze leczenie, po wyjeździe z Rau przebiegało wszelkimi dostępnymi środkami. Stopa niedoleczona do końca z braku czasu i z nadmiaru ruchu zaczęła puchnąc ponownie. Parę dni przed czekającymi nas trzema lotami powrotnymi, poszliśmy do szpitala w mieście Ternate (wyspa Halmahera) wzbudzając zainteresowanie i uśmiech całego personelu. Wojtka otoczono profesjonalną opieką, położono na leżance i zadbano o stopę. Ja wszelkimi znanymi mi sposobami komunikacji: na migi, uśmiechem, telepatią i w końcu słownikiem angielsko-indonezyjskim próbowałam dogadać się z panią doktor. Udało się, Wojtka nogę w tym czasie oczyszczono, wykupiłam maść w aptece zrobioną na miejscu i pożegnaliśmy się zostawiając odpowiednik 30 zł.

Od tamtej pory całkowite wyleczenie nogi oraz mojej rany zajęło nam prawie 2 miesiące. Nie braliśmy żadnych antybiotyków doustnych, parę razy użyliśmy maść z antybiotykiem miejscowo na ranę. Chcieliśmy, żeby organizm sam sobie poradził z mikrobem wytwarzając antyciała i odporność na ten typ obcego czegoś na przyszłość. Wzięcie antybiotyku spowodowałoby być może szybsze zagojenie rany jednak, z naszego punktu widzenia, dużo większym kosztem wyjaławiając organizm i powodując brak odporności na tego mikroba. Oboje wzmacnialiśmy odporność odżywianiem, ruchem i stanem umysłu. 

Bardzo ważny na codzienne życie, wszelkie wyjazdy dalsze i bliższe jest mocny układ odpornościowy. Dodatkowo w wyjazdach w tropiki pomocny jest alkohol. Nasze problemy żołądkowe w zasadzie zaczęły się po miesiącu podróży, gdy skończył się Rum i zatruliśmy się poważnie rybą na Morotai. To nas osłabiło i organizm nie miał sił na poradzenie sobie z obcą bakterią. Po 3-4 tygodniach w nowym miejsca przestawia się na nową florę bakteryjną.

Moje życie pokazało mi, jakim skarbem jest przyciągać do siebie właściwe osoby, w życiu i podróżach, i otrzymywać wsparcie zawsze, gdy jest się w potrzebie. W każdej egzotycznej podróży, którą odbyłam pojawiał się cud ‘przypadkowych’ spotkań, zjawiała się właściwa osoba oferująca dokładnie to, czego potrzebowałam w danej chwili, nocleg, transport, jedzenie czy rozmowę.
Tata Elfika-Ulisa okazał się być jedynym lokalnym szamanem, do którego przypływają ludzie z okolic po uzdrowienie. Elfik opowiadał nam o złamanych kościach wyleczonych i zrośniętych po działaniach jego Taty. Ale jest pytanie, kto dokonuje uzdrowienia, szaman czy pacjent? W końcu nasze ciała wyposażone są od urodzenia we wszelkie mechanizmy przywracające organizm do zdrowia. Zapominamy o tym sięgając od razu po kolorową pigułkę dostępna w aptece a media pielęgnują w nas wizję zdrowia opartą na ilości zażywanych suplementów diety i lekarstw, bo….. To gigantyczny zysk. Wierzymy, że im więcej tego łykamy tym więcej zdrowia sobie dostarczamy. Zapominamy o własnej mocy wewnętrznej, silnej woli i mocy intencji, którą możemy, jeśli chcemy, skierować na wsparcie chorego miejsca w siły witalne, wsparcie swojej własnej odporności – siłą, która jest w nas.
Moje leczenie bakterii trwało ok 2 miesiące, ale pamiętam moment zmiany, gdy rana zaczęła się goić po tym jak zaczęłam kierować słowa wsparcia i siły do swojego ciała, skóry, odporności, że jest silne, że poradzi sobie z obcą bakterią. 
Szaman nie uzdrowił Wojtka, ale wspomógł, dał otuchy i dodał siły organizmowi do własnego działania, zmobilizował energię życia i witalności do przywrócenia zdrowia.
dla chętnych poczytania więcej o szamanach, jego roli a roli człowieka w powrocie do zdrowia polecam http://www.taraka.pl/wywiad_z_maestro_manuelem_rufino


W Posi-Posi jest też szpital a miejsce, w którym mieszkaliśmy znajduje się dokładnie vis a vis niego. Dwa odrębne światy, dwie różne metody leczenia.

JASKÓLCZE GNIAZDA i SKALNE CUDO NATURY
Wg Wikipedii, gniazda jadalne (potocznie „jaskółcze gniazda”) – gniazda zbudowane z wydzieliny gruczołów ślinowych niektórych gatunków ptaków zwanych salanganami, które ze względu na swe właściwości są cenionym przysmakiem w krajach Azji Południowo - Wschodniej.

Gniazda salangan dzieli się ze względu na ich walory kulinarne na gniazda czarne, które oprócz ptasiej śliny zawierają materiał roślinny (źdźbła traw, mech) lub pióra, oraz gniazda białe zbudowane z samej śliny. Najcenniejsze są te ostatnie, których zbieranie i sprzedaż jest źródłem utrzymania niektórych społeczności. I te gniazda widzieliśmy w sprzedaży w sklepach na lotnisku w Indonezji i w sklepach na ulicach Singapuru, (z którego mieliśmy samolot powrotny). Z ptasich gniazd przyrządza się zupę lub specjalne galaretki. Przysmaki te należą do najbardziej ekskluzywnych i drogich dań.

Zbiór białych gniazd dawniej utrudniało ich położenie w niedostępnych nadmorskich niszach i jaskiniach, gdzie często można się dostać jedynie na niewielkich łodziach. W niektórych grotach liczba gniazd osiąga kilka lub kilkanaście tysięcy. Pewnego dnia popłynęliśmy do rodziny naszego gospodarza na innej wyspie. Płynęliśmy wpatrzeni w zielony brzeg, różnorodne plaże w tym dwukolorową, w jednej połowie białą a w drugiej czarną, zbliżając się do samotnej skały stojącej majestatycznie na wodzie ze 100m oddalonej od wyspy. Powiedziano nam, że w jej jaskiniach znajdują się kolonie jaskółek, ale żadna w tym czasie nie latała wokół. Wierzymy na słowo. 

Ale to, co zobaczyliśmy po ominięciu skały zaparło nam dech w piersiach. Przed nami na wodzie stała samotna skała jakby ustawiona dodatkowo na podstawce zrobionej z kamiennych bloków zalewanych potężną falą. 



Dla wzmocnienia efektu, twórca tej rzeźby natury postanowił ją w takim miejscu gdzie każda fala rozbryzgiwała się na wodną mgłę i wyrywała z naszych piersi bezgłośny podziw i zachwyt.

Po chwili dopłynęliśmy do drugiej wsi na wyspie Rau i poznaliśmy dalszych członków rodziny naszego gospodarza. Powitano nas ponownie pysznym jedzeniem i szaman udał się w pośpiechu, z  maczetą za pasem do swojego górskiego ogrodu. Wrócił po paru godzinach a my w tym czasie szukaliśmy skarby na plaży i oto co znaleźliśmy.

Piękne fragmenty skałek, jasno-różowe w kolorze serca i niebieskawo-srebrną. 




LINIA ZOOGEOGRAFICZNA WALLACE’a
Na rok przed publikacją przełomowego "O pochodzeniu gatunków" Darwina w XIX wieku, inny brytyjski przyrodnik Alfred Russel Wallace przedstawił teorię ewolucji opartą na doborze naturalnym, (chociaż ten nie miał możliwości zbadania ich wód). Jego wieloletnie badania prowadzone w Indonezji pozwoliły mu na wyznaczenie granicy oddzielającej Ocean Indyjski od Pacyfiku. To dwie odrębne krainy zoogeograficzne Azji i Oceanii. Granica ta znana jest dziś, jako linia Wallace ‘a. Oba akweny charakteryzuje duże bogactwo podwodnego życia. Mieszkańcy wód każdego z nich różnią się od siebie, tworząc dwie odrębne, fascynujące krainy (źródło: internet).

Każdy, kto jedzie do Indonezji jest w unikatowym miejscu, o ogromnym bogactwie przyrodniczym, my je odnaleźliśmy wokół wyspy Bunaken, ale dalej nie ze względu na fish bombing. Przed wyjazdem polecam przeszukać blogi podróżnicze czy jest tam to, czego szukamy. 

a ja zapraszam wkrótce do ostatniego już wpisu z Indonezji i wyspy Rau. Opowiem o tajemniczych ludziach Moro, takich jak my tyle że nie widzialnych, i przybliżę poznane opowieści o kawowej skałce na rajskiej wyspie w Posi-Posi.

do zobaczenia
Joasia







2 komentarze:

  1. Wspaniałe zdjęcia i tekst, napisany potrzebą serca. Gratuluję.
    Powodzenia w realizacji następnych zamierzeń.

    Adresowane do tych, którzy wątpią:
    Cierpliwości i zaufania...W siebie, swoje możliwości i...ludzi spotkanych w drodze.
    Wsparcie, gdy taka potrzeba zaistnieje, nastąpi...Od serca, życzliwości i czysto ludzkiej potrzeby ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak, tak! świat jest pełen dobrych i pięknych ludzi a wsparcie zawsze przychodzi gdy potrzebujemy - zgadzam sie! takie jest moje doswiadczenie podróżniczo- życiowe. Dziekuje Januszu i pięknych wypraw w 2015r życzę! :-)

      Usuń